Lityński: Jak przed wojną na Bałkanach

To, co niepokoi Krystynę Jandę, leży znacznie głębiej. I tego redaktor Kołodziejski nie rozumie – pisze polityk i publicysta.

Publikacja: 29.05.2016 19:10

Lityński: Jak przed wojną na Bałkanach

Foto: Fotorzepa

Krystyna Janda udzieliła wywiadu „Gazecie Wyborczej". Czytając go, czułem, że jest to jeden z najważniejszych tekstów, jakie powstały w ostatnim czasie.

Oto wybitna artystka opisuje atmosferę w Polsce. I jest tym zaniepokojona. Więcej – jest przerażona. Bo oto na naszych oczach, jak mówi, „wychodzi na wierzch to, co było ukryte, mniej tolerowane, potępiane – ksenofobie, antysemityzm, brakuje zupełnie miejsca na odmienność i tolerancję. Wszystko podporządkowuje się jednej, mnie przerażającej, perspektywie".

Konrad Kołodziejski w swym felietonie „Ratujmy Krystynę Jandę" wyciąga z tego wniosek, że Janda padła „ofiarą jakiegoś zjadliwego wirusa", podobnie jak „niewielka grupa ogromnie nieszczęśliwych osób". Dowodzi więc, że polska wolność nie jest zagrożona, ponieważ nikogo nie aresztowano, a przecież „ulice są zablokowane przez antyrządowych manifestantów", w wyniku czego musiał przesiąść się z auta do metra.

Zaiste, modelowy przykład prorządowej dialektyki – niewielka grupa chorych psychicznie blokująca ulice. Publicysta nie jest w swym przekonaniu odosobniony. Oto uznany psychiatra w tygodniku „Do Rzeczy" opisuje podobnie antyrządowe schorzenie umysłowe – obłęd udzielony. I proponuje terapię.

Pomysł przedni, acz metoda terapii nie nowa. Stosowano ją już przed laty w moskiewskim Instytucie Serbskiego wobec tych, którzy wątpili, że Związek Radziecki jest rajem na ziemi. I diagnoza brzmiała podobnie – schizofrenia bezobjawowa. Opisał to Janusz Szpotański w poemacie „Caryca i zierkało":

„A jeśli ktoś zbyt głośno piśnie,

że twarda ręka zbyt go ciśnie,

gdy się zbuntuje czy rozpłacze,

to zaraz się zjawiają wracze

i za te krzyki, fochy, dąsy

biorą go na elektrowstrząsy".

Prawdą jest, że w Polsce nadal mamy wolność słowa, prawo do demonstracji, wciąż wychodzą opozycyjne gazety, nikogo nie aresztowano z powodu poglądów, zaś opozycjonistów nie zamyka się w szpitalach psychiatrycznych. To mamy. Lecz to, co niepokoi Krystynę Jandę, leży znacznie głębiej. I tego redaktor Kołodziejski nie rozumie.

Być może nigdy nie był w teatrze „Polonia", który stworzyła Krystyna Janda. Rezygnując z apanaży z działań komercyjnych, podjęła się ciężkiej pracy na rzecz narodowej kultury. Jest dyrektorką, aktorką, reżyserem.

Redaktor prawdopodobnie w tym teatrze nie był, a jeżeli był, to i tak chyba nie zrozumiał. W granym tam przez Krystynę Jandę monodramie „Oko, gardło, nóż" artystka wciela się w kobietę z dawnej Jugosławii, która staje się ofiarą wojny. Tamta wojna zaczęła się od słów. Słów wzajemnej nienawiści, pogardy dla ludzi innej narodowości, nacjonalistycznej tromtadracji. Za słowami poszły czyny. I spektakl Jandy jest protestem przeciwko tworzeniu atmosfery, w której drugi człowiek staje się obiektem do likwidacji, w której dialog zostaje zastąpiony przez wrzask i potok wyzwisk, przemoc i nienawiść.

Można mieć nadzieję, że w Polsce jesteśmy odlegli od sytuacji na Bałkanach z początku lat 90. Tyle że zanim wybuchła tamta wojna, atmosfera, język używany przez politycznych przywódców i część środków masowego przekazu niepokojąco przypominał język dzisiejszej władzy i jej propagandzistów.

Oto dziennikarka wzywa do przywrócenia kary śmierci i skazania na nią byłego premiera; na stadionie pojawiają się transparenty wzywające do wieszania ludzi o odmiennych poglądach. Ze strony obozu władzy ani słowa potępienia, raczej traktuje się to jako niewinny wyskok. Do stadionowych gróźb dołącza posłanka PiS przygotowująca stryczki dla zdrajców. Milczenie panuje ze strony przywódców obozu rządzącego, gdy gdańska radna mówi o opozycyjnej posłance: „Trzeba to złapać i ogolić na łyso". Premier polskiego rządu grzmi zaś w Sejmie o targowiczanach, zaś jej ministrowie oskarżają poprzedników o zdradę narodową i kilka innych przestępstw. Wcześniej ludzie tej formacji palili kukłę Lecha Wałęsy, nie reagowali, gdy wygwizdywano na cmentarzu Władysława Bartoszewskiego. Lubią nazywać siebie obozem patriotycznym. Słowa niczym u Orwella zamieniają się w swoje przeciwieństwo.

Zresztą według słów pani minister w Kancelarii Premiera dzisiejsze swobody zawdzięczamy jednemu człowiekowi: „I tak uważam, że pan prezes Kaczyński w swej dobroduszności, gdyby chciał, to ta słaba opozycja już dawno ległaby w gruzach" – stwierdza pani minister, bezwiednie trawersując wypowiedziane przed 60 laty słowa szefa rządu PRL, który po czerwcowym buncie robotników poznańskich w 1956 roku grzmiał: „Kto odważy się podnieść rękę przeciwko władzy ludowej, niech będzie pewny, że mu tę rękę władza ludowa odrąbie".

Krystyna Janda zna wagę takich słów i groźby, które z sobą niosą. Dlatego protestuje. Marzy się jej społeczeństwo i kraj, w którym jest miejsce i szacunek dla wszystkich –„dla tych z KOD-u i z PiS-u". Redaktora Kołodziejskiego to wyraźnie drażni. Próbuje aktorkę potraktować protekcjonalnie. „Pani Janda – mówi – tkwi w mrocznym świecie. Pani Krystyno, czy można pani jakoś pomóc" – pyta retorycznie. Sprawia wrażenie człowieka, który podskakuje i chce artystkę poklepać po plecach. Nie doskakuje. Za wysokie progi, szanowny Panie Redaktorze.

Autor jest politykiem. W czasach PRL był działaczem opozycji. Poseł na Sejm z list Unii Demokratycznej i Unii Wolności. W latach 2010–2015 doradca prezydenta Bronisława Komorowskiego

felietony
Przegląd kadr i atestacja stanowisk pracy w rządzie Donalda Tuska
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Pietryga: Polska skręca na prawo. Czy Donald Tusk popełnił strategiczny błąd?
Opinie polityczno - społeczne
Pięć najważniejszych wniosków po I turze, którą wygrali Kaczyński i Tusk
Opinie polityczno - społeczne
Marek Cichocki: Kluczowa dla Polski jest zdolność budowania relacji z USA
Opinie polityczno - społeczne
Hity i kity kampanii. Długa i o niczym, ale obfitująca w debaty