W zeszłym tygodniu wpadłem do Harrodsa w Londynie. Nie, nie na żadne zakupy. Po prostu musiałem skorzystać z toalety, a Harrods akurat był w pobliżu. Po wejściu do tego najsłynniejszego domu towarowego przeżyłem szok.
Zdecydowaną, wręcz przygniatającą większość klientów stanowili Arabowie, a dokładniej rzecz biorąc – zakwefione Arabki. Oglądały torebki, biżuterię, spryskiwały się najdroższymi perfumami i przymierzały kreacje najsłynniejszych światowych projektantów. To ostatnie najbardziej mnie zaintrygowało. Bo skoro panie te na co dzień zakrywają ciała czarnymi nikabami, to gdzie i kiedy wkładają te drogie suknie? Jak się niedawno dowiedziałem, odbywa się to podczas damskich imprez, na które mężczyźni mają wstęp wzbroniony i gdzie panie te dają upust swoim najróżniejszym fantazjom.
Mowa oczywiście o najbogatszych Arabkach, które codziennie przylatują samolotami z Dubaju, Kataru czy Kuwejtu, aby zostawić w Londynie kilkadziesiąt tysięcy funtów podczas zakupów. Ich mężowie w tym samym czasie krążą po Kensington swoimi lamborghini lub siedzą w najdroższych londyńskich knajpach, gdzie menu jest napisane po arabsku (z angielskim tłumaczeniem małymi literkami pod spodem).
Atmosfera Harrodsa przypominającego dziś bardziej luksusowy arabski suk niż europejski dom towarowy była dla mnie duszna i obca. Dziesiątki postaci w czarnych strojach, z zakrytymi twarzami uświadomiły mi, że islam w Europie to nie tylko sprzedawcy kebabów, zamiatacze ulic czy bezrobotni dżihadyści z maczetą w ręku. To również bogate elity sypiące petrodolarami, właściciele funduszów inwestycyjnych w londyńskim City i handlarze obracający najdroższymi nieruchomościami na świecie. Europa również od nich staje się coraz bardziej zależna. Na razie finansowo, ale w przyszłości może także i cywilizacyjnie.
Czy można bowiem skutecznie walczyć z islamizacją Europy, jeśli wyznawcy Proroka pozostawiają codziennie na naszym kontynencie setki tysięcy funtów i euro? Któż chciałby się narazić tak dobrym klientom i tak majętnym inwestorom?