Gdy międzynarodowe organizacje humanitarne mogą pomagać uchodźcom po białoruskiej stronie granicy, lecz nie po stronie polskiej, to się też o tym mówi i pisze. Gdy samorządy dumnie ogłaszają, że nie ma u nich miejsca dla gejów, to nawet prasa prawicowa huczy w Europie. Nie mówię już o pokazowej walce z sądami, ekologami i feministkami, która przyciąga uwagę europejskiej opinii publicznej.
Ostatni raz Polska była na czołówkach gazet w Europie w czasach Solidarności, czyli cztery dekady temu. Dekadę później Lech Wałęsa bezskutecznie namawiał dziennikarzy, by symbolem upadku komunizmu była Stocznia Gdańska, a nie mur w Berlinie. Gdy Polska wstępowała do UE, to polski hydraulik przyciągał więcej uwagi niż polski premier. Kiedy Lewandowski strzelał jedną bramkę za drugą, to sława spływała na Bayern, a nie na Warszawę. Nic więc dziwnego, że PiS postanowił podnieść Polskę z kolan i to mu się w zupełności udało. Teraz nie Orbán czy Le Pen są widziani jako przywódcy mrocznej fali w Europie, lecz nasz własny Prezes, który mówi pięknie po polsku, a nie w języku imperialnych potęg, jak jest w przypadku znanego Kaszuba.
Odzyskana sława ma jednak swoją cenę. Faszyzujący sojusznicy PiS-u są postrzegani przez europejskie rządy jako śmiertelne zagrożenie dla demokracji, pokoju i dobrobytu. Liderzy tego ruchu będą więc pod obstrzałem. PiS głosi, że na Podlasiu broni zachodniej granicy Europy. Ta retoryka podoba się paru ksenofobom na Zachodzie, lecz większość zachodniej opinii publicznej jest przeciwna stosowaniu barbarzyńskich metod wobec uchodźców. Podobnie jeśli chodzi o węgiel, aborcję czy LGBT. Daremnie w tych sprawach PiS będzie szukał sojuszników nie tylko na Zachodzie, lecz też za miedzą w Czechach czy na Słowacji.
Dostanie się nie tylko PiS-owi, lecz też Polsce, bo przecież PiS nie jest u władzy za sprawą Moskwy. Jak mówi przysłowie, każdy naród ma władzę, na jaką zasługuje. Większość opozycji nie ma zresztą radykalnie odmiennej wizji od PiS-u odnośnie do aborcji, LGBT, węgla czy granic. Do zdobycia sympatii w Europie nie wystarczy entuzjazm wobec UE i jej dotacji.