Trudno już znaleźć ulicę upamiętniającą tę datę, uchowało się jeszcze październikowe miano w Kórniku i Środzie, w Tarnowie jest ulica Polskiego Października. Bo przecież nic ważnego nie zaszło; żadnego powstania, żadnych żołnierzy wyklętych, żadnej egzekucji kolejnego bohatera przegranej sprawy narodowej. Rzeczywistość jest wręcz wstydliwa: odbywało się plenum rządzącej z moskiewskiego nadania partii, na którym skompromitowanego I sekretarza zastąpił inny pachołek Kremla, który 14 lat później zostanie obalony w jeszcze bardziej przykrych okolicznościach. Tylko naiwny jak zawsze naród uwierzył, że nastała wolność, a przynajmniej „socjalizm z ludzką twarzą", i przez jakiś czas gotów był nosić Władysława Gomułkę na rękach. Czas, aby wreszcie nieoceniony IPN nakazał pozbycie się resztek niegodnego upamiętnienia.

A przecież jednak coś ważnego wtedy się stało, prócz usunięcia z wojska sowieckich oficerów, z Konstantinem Rokossowskim na czele, prócz likwidacji kołchozów, zelżenia cenzury, koncesji dla niektórych środowisk katolickich. Jeszcze w czerwcu 1956 roku spłynął krwią Poznań, kiedy robotnicy chwycili za broń przeciw narzuconej władzy. Równolegle z polskim Październikiem jeszcze straszniej krwawił Budapeszt w powstaniu przeciw Sowietom i ich pachołkom. Tylko u nas tej jesieni nie padł ani jeden wystrzał, za to olbrzymie tłumy gromadziły się na wiecach, a partia wraz z sowieckimi mocodawcami musiała ustąpić: stalinowska dotąd Polska stała się – jak to wtedy powiadano – „najweselszym barakiem socjalistycznego obozu". Dlaczego Polacy nagle zrozumieli daremność zbrojnych powstań i uznali siłę pokojowego sprzeciwu? Kto im to powiedział, jak nauczył?

„Samoograniczająca rewolucja" narodziła się 20 lat wcześniej, nim ją postulowali w swych powielaczowych pisemkach KOR-owscy marzyciele. Duch Solidarności unosił się nad październikowymi wiecami 24 lata wcześniej, zanim natchnął stoczniowe tłumy. Dlatego nie wolno zapomnieć o Październiku, zwłaszcza dzisiaj.