Media pod presją polityków

Politycy powinni się nauczyć żyć z takimi mediami, jakie wyhodowała III Rzeczpospolita. Bojkotując je, PiS dołącza do tych, którzy od lat wywierają różnego typu naciski na dziennikarzy – pisze publicystka „Rzeczpospolitej”

Aktualizacja: 24.07.2008 09:31 Publikacja: 24.07.2008 00:34

Jeśli w ocenie PiS dziennikarze zachowują się stronniczo, to nikt nie broni politykom tej partii o t

Jeśli w ocenie PiS dziennikarze zachowują się stronniczo, to nikt nie broni politykom tej partii o tym głośno mówić i polemizować

Foto: Fotorzepa, Kuba Kamiński Kub Kuba Kamiński

Prawo i Sprawiedliwość popełniło poważny błąd, decydując się na bojkot telewizji TVN i TVN 24. Partii Kaczyńskiego ta wakacyjna akcja pewnie większej szkody nie przyniesie – poprzez swoje akcje w Sejmie i konferencje prasowe transmitowane przez TVN 24 jest w bojkotowanych stacjach obecna. Gorzej, że politycy PiS w ten sposób demonstracyjnie dołączyli do tych przedstawicieli świata polityki, którzy na różny sposób wywierają i wywierali naciski na media. – Chcemy, żeby dziennikarze przemyśleli sobie, jak postępują – można usłyszeć od działaczy tej partii.

Gdy słyszy się takie słowa od polityków, że dziennikarze mają sobie „przemyśleć” i „się poprawić”, a jak nie, to politycy będą wyciągać wobec nich różne konsekwencje, jedyną reakcją może być oburzenie.

Piszę to z przykrością, bo to ludzie związani z PiS – ale wcześniej i ludzie z PO, którzy mieli wpływ na to, by publiczną telewizją kierował Jan Dworak – spowodowali, że poszerzyła się sfera pluralizmu w mediach. Dzięki nim w telewizji mogły pojawić się programy z przekazem ważnym dla znacznej grupy Polaków, dotąd spychane na margines publicznej debaty. Myślę tu o znakomitym Janie Pospieszalskim czy odważnej i poruszającej niezwykle ważne tematy z pogranicza polityki, służb specjalnych i gospodarki, za to pomijane przez innych, Anicie Gargas i jej „Misji specjalnej”.

To właśnie dzięki wywodzącemu się z PO prezesowi Dworakowi tych dwoje dziennikarzy znalazło pracę w telewizji publicznej. Pamiętał o tym Grzegorz Napieralski. Tłumacząc, dlaczego SLD nie może poprzeć zakusów PO na opanowanie mediów publicznych, wymienił właśnie nazwiska Gargas i Pospieszalskiego. Szkoda, że lider Sojuszu Lewicy Demokratycznej nie rozumie, iż na obecności także takich programów w publicznych mediach polega pluralizm, że dzięki takim audycjom mogą być reprezentowane poglądy bliskie wielu Polakom i mogą być poruszane sprawy, które – jak lustracja – są w innych mediach niewygodne. Gdyby Grzegorz Napieralski myślał o mediach nie w kategoriach interesu partyjnego, ale faktycznej wolności słowa, tacy dziennikarze byliby dla niego na wagę złota.

Niestety, ten rodzaj traktowania mediów przejęli też politycy obecnie rządzącej koalicji. Wicemarszałek Sejmu Stefan Niesiołowski z Platformy kilka miesięcy temu stwierdził publicznie, że gdy PO uzyska wpływ na media, Anita Gargas zostanie z TVP wyrzucona. To był przekaz nie tylko dla szefowej „Misji specjalnej”, że „ma uważać”. To przede wszystkim informacja dla wszystkich innych dziennikarzy – jeśli będziecie realizować materiały i podawać informacje, z których politycy PO będą niezadowoleni, stracicie pracę, gdy tylko Platforma będzie mieć na to wpływ.

To, że politycy lubią decydować o tym, co się ukaże, a jeszcze częściej czego media mają nie pokazywać, wiemy z historii III Rzeczypospolitej. Naciski politycznych decydentów dotyczyły nie tylko mediów publicznych zarządzanych przez różne koalicje medialne, które zwykle współtworzyły SLD i PO (a wcześniej Unia Wolności). Ulegały im także stacje komercyjne – o czym doskonale wiedzą ich właściciele i szefowie redakcji.

Najbardziej znanym przykładem interwencji (nieudanej, tylko dlatego o niej mówi się głośno) była próba wstrzymania informacji o zachowaniu prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego na grobach pomordowanych oficerów w Charkowie. Przez kilka dni politykom prezydenckim udawało się wywierać presję na właścicieli i szefów dwóch największych stacji prywatnych: TVN i Polsat, aby materiału nie emitować.

Ten nacisk okazał się nieskuteczny głównie dlatego, że oparli się mu dziennikarze. W TVN Tomasz Lis i zespół „Faktów”, w Polsacie dziennikarze ówczesnych „Informacji”. Relacje, choć problem „choroby” Kwaśniewskiego postawiono bardzo delikatnie (można sobie wyobrazić, co dziś media zrobiłyby z podobną niedyspozycją wysokiej rangi urzędnika), ukazały się jednocześnie w obu stacjach. Niestety, po tej historii politycy nie zrezygnowali z prób „dyscyplinowania” redakcji.

Parę lat od tego czasu jednak minęło i na biurkach prezesów i redaktorów naczelnych znacznie rzadziej dzwonią telefony od polityków. Także dlatego, że metoda ta – wielokrotnie wyszydzona i opisywana – nie jest już bardzo skuteczna. Szefowie mediów wiedzą, że jeśli oni pod naciskiem politycznym nie ujawnią jakiejś informacji, zrobi to konkurencja (dlatego obecność w mainstreamowych mediach tak bezkompromisowych dziennikarzy jak Anita Gargas jest na wagę złota), a ich tytułom przyniesie to wymierne straty (w oglądalności czy wiarygodności).

Wielu dziennikarzy, mimo zmiany władzy, nadal woli walczyć z obecną opozycją, niż piętnować błędy obecnie rządzących

Z kolei politycy – zwłaszcza z tych partii, których media nie lubią – wiedzą, że taki telefon mógłby skończyć się szeroko komentowanym skandalem. Presję wywierają więc w bardziej subtelny sposób, ale nie mniej skutecznie. Dobrym tego przykładem był tak zwany raport o mediach Platformy Obywatelskiej, w którym w zmanipulowany sposób podano przykłady pracy dziennikarzy zatrudnionych w mediach publicznych, gdy zmieniono zarządy TVP i radia.

W nowych zarządach tych mediów nie było już przedstawicieli Platformy, byli za to przedstawiciele nowej koalicji medialnej: PiS – Samoobrona – LPR. To wystarczyło, by zaatakować takich dziennikarzy jak Michał Karnowski, Dorota Wysocka, Dorota Gawryluk (a także autorkę tego tekstu), zarzucając im „wysługiwanie się władzy za pieniądze”. Skandaliczny ten dokument został szybko wycofany, a Jan Rokita, jeszcze prominentny działacz Platformy, za niego przepraszał.

Jednak raport spełnił swoje zadanie. Dziennikarze dobitnie usłyszeli, że po pierwsze, nie wolno im podejmować pracy w mediach publicznych, bo zostaną publicznie napiętnowani, po drugie, nie wolno im wykonywać swego zawodu w sposób obiektywny, bo to w ogóle nie o to chodzi. Mają opowiedzieć się przeciw PiS, bo inaczej będą „pisowskimi dziennikarzami”.

Niestety, tę strategię specjalistów od marketingu politycznego Platformy bardzo chętnie podjęli także niektórzy dziennikarze – zapominając o etyce zawodowej zmienili się w akolitów Platformy (trudne słowo, ale świadomie używam ulubionego słowa Jacka Żakowskiego – on będzie wiedział dlaczego).

W efekcie dziennikarze podlegali swoistemu szantażowi. Albo będą pracowali tak, jak zapowiedział to Paweł Wroński z „Gazety Wyborczej”, który napisał, że uważa rząd PiS za szkodliwy dla Polski i będzie go zwalczał z całych sił, albo będą uznani za dziennikarzy „pisowskich”. W domyśle gorszych, sprzedajnych, nierzetelnych.

Nie należy się więc dziwić, że w takiej atmosferze niewielu dziennikarzy temu szantażowi się oparło. Nie należy też dziwić się, że wielu, mimo zmiany władzy, nadal woli walczyć z obecną opozycją, niż piętnować błędy obecnie rządzących. Ciekawe, że chórki komentatorów w niektórych audycjach publicystycznych (że to rząd ma rację, że rządowy projekt jest słuszny, że zgadzam się oczywiście z przedmówcą, a Platforma trafnie postępuje…) nie wywołują oskarżeń o prorządowość. I nikt chyba już nie pamięta o przywoływanej tak często za rządów PiS zasadzie, że rolą mediów jest zawsze być w opozycji (choć tak naprawdę rolą mediów jest opisywanie rzeczywistości, a nie bycie w opozycji czy w koalicji).

Faktem jest (wynika to z różnych badań i analiz), że znakomita większość ludzi mediów nie ma sympatii prawicowych czy pisowskich, tylko raczej właśnie lewicowe i platformerskie. Można by więc zapewne długo pisać i wyśmiewać wyczyny niektórych dziennikarzy (można by ich złośliwie nazywać „PO-słusznymi”) i zapewne każdy z czytelników – bez względu na własne sympatie polityczne – mógłby jakiś cytat dorzucić.

Tyle że oznaczałoby to stosowanie tej samej metody, jaką akolici PO używali przez ostatnie ponad dwa lata. A na to nie mam najmniejszej ochoty. Zwłaszcza że – jak wiem – wielu z tych dziennikarzy nie popiera Platformy z wyrachowania, ale wyłącznie z powodu własnych, autentycznych przekonań, a czasem z powodu swoistego poczucia misji. Wielu z takich dziennikarzy można zapewne znaleźć i w TVN, ale karać ich za to bojkotem? Bzdura.

Ale współczesnych nacisków na źle postrzegane przez polityków media jest więcej. Premier Donald Tusk od początku swego urzędowania nie udzielił wywiadu „Rzeczpospolitej”. Redakcja wielokrotnie o to się zwracała, szef rządu zdążył spotkać się z mnóstwem dziennikarzy z innych tytułów, ale wciąż nie może znaleźć czasu dla naszej gazety.

Nie mówi o tym głośno, ale czyni to – nie podoba mu się pewnie to, że „Rzeczpospolita” drukuje wiele krytycznych wobec niego samego i jego partii artykułów i w ten sposób za te niepokorne teksty się mści (nie tylko w ten sposób, bo o naciskach ministra skarbu na większościowego właściciela wydawnictwa, które wydaje „Rzeczpospolitą”, pisała już prasa branżowa).

Zatem Tusk bojkotuje „Rzeczpospolitą”, ale – wedle słów Tomasza Sekielskiego z „Teraz my” w TVN – bojkotuje także i ten program. Od pół roku premier nie ma czasu skorzystać z zaproszenia do tego jednego z najważniejszych tytułów telewizyjnej publicystyki. Bojkot niechętnego mu tytułu stosuje też Lech Kaczyński – wspomniany już w tym tekście Jacek Żakowski mówi, że od wielu miesięcy redakcja „Polityki” nie może doprosić się wywiadu z prezydentem.

Politycy opozycji nie mają obowiązku rozmawiać z mediami, ci jednak, którzy pełnią urzędy państwowe, są już do tego zobowiązani. Bojkotowanie mediów to lekceważenia prawa obywateli do informacji i takie zachowanie świadczy o niezrozumieniu zasad demokracji i wolności słowa.

Można za to zrozumieć racje tych polityków PiS, którzy mówią, że dziennikarze traktują ich niesprawiedliwie. Że w dużej części tytułów prasowych i elektronicznych redaktorzy pozwalają sobie na sformułowania i zachowania wobec PiS niewspółmierne do tego, jak traktuje się polityków innych partii. Ale – niestety, nie ma innego wyjścia – PiS musi się nauczyć żyć z takimi mediami, jakie nam III RP wyhodowała. Z taką, a nie inną strukturą właścicielską i zarządzającą. I z takim, a nie innym zespołem dziennikarskim.

Jeśli w ocenie PiS dziennikarze zachowują się stronniczo, to nikt nie broni politykom tej partii o tym głośno mówić, polemizować i zwracać na to uwagę. To wymaga umiejętności, przygotowania merytorycznego i cywilnej odwagi. Bojkot jest nie tylko niedopuszczalnym naciskiem na wolne media. Jest też pójściem na łatwiznę.

Prawo i Sprawiedliwość popełniło poważny błąd, decydując się na bojkot telewizji TVN i TVN 24. Partii Kaczyńskiego ta wakacyjna akcja pewnie większej szkody nie przyniesie – poprzez swoje akcje w Sejmie i konferencje prasowe transmitowane przez TVN 24 jest w bojkotowanych stacjach obecna. Gorzej, że politycy PiS w ten sposób demonstracyjnie dołączyli do tych przedstawicieli świata polityki, którzy na różny sposób wywierają i wywierali naciski na media. – Chcemy, żeby dziennikarze przemyśleli sobie, jak postępują – można usłyszeć od działaczy tej partii.

Pozostało 95% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Dominika Lasota: 15 października nastąpiła nie zmiana, a zamiana. Ale tych marzeń już nie uśpicie
Opinie polityczno - społeczne
Jerzy Haszczyński: Walka o atomowe tabu. Pokojowy Nobel trafiony jak rzadko
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Czy naprawdę nie ma Polek, które zasługują na upamiętnienie?
Opinie polityczno - społeczne
Stanisław Strasburger: Europa jako dobre miejsce. Remanent potrzeb
Opinie polityczno - społeczne
W Warszawie zawyją dziś syreny. Dlaczego?