Gdy prawo staje się pałką

Prawo i sądy w służbie silnych przeciwko słabym lub jako sposób odbierania obywatelom prawa do krytyki i obrony to, niestety, jedna z chorób rozwojowych kapitalizmu. Ale kraje zachodnie dawno sobie z nią poradziły – pisze publicysta „Rz”

Publikacja: 04.09.2008 01:19

Gdy prawo staje się pałką

Foto: Rzeczpospolita

Nie tak dawno portal Wirtualne media podał, że Grzegorz Miecugow „poważnie rozważa” podanie do sądu polityków PiS za „podważanie jego dobrego imienia” i publiczną krytykę programu „Szkło kontaktowe”. W tej samej informacji rzecznik TVN zapowiedział, że stacja wesprze sądowe starania Miecugowa, bo „ma on prawo do obrony swego dobrego imienia”. A poszło, przypomnę, o stwierdzenia, że „Szkło kontaktowe” „łamie zasady dziennikarskiej przyzwoitości”, a prezenterzy są „stronniczy”.

Każdy, kto miał dyskusyjną przyjemność oglądać ten program, wie, że z zasady polega on na wykpiwaniu polityków, głównie z PiS, i to przeważnie w niewybredny sposób. Oczywiście, kto by uznał dowcipy padające w programie za niesmaczne czy niedopuszczalne, zostanie okrzyknięty pozbawionym poczucia humoru sztywniakiem i wykpiony w czwórnasób. Ale gdy ktoś odważy się użyć wobec twórców programu przymiotnika „stronniczy”, pracownik TVN straszy go sądami! Doprawdy, gdyby Miecugow wynajął dziesięciu najlepszych speców od PR i zapytał ich, jak najskuteczniej i najszybciej zrobić z siebie nadętego… powiedzmy, bubka, to nie mogliby mu doradzić niczego lepszego.

[srodtytul]Kuriozalne wyroki[/srodtytul]

Przykładów kuriozalnych wyroków jest coraz więcej. Tygodnikowi „Wprost” sąd nakazał przepraszać Lwa Rywina za okładkę, na której wyobrażono spuszczanie go w klozecie. Sąd RP odważnie wziął więc na siebie zadanie wyznaczenia granic dobrego smaku i satyry.

Dziennikarz tego samego tygodnika, Jan Piński, skazany został za zadanie na swoim blogu pytania, czy fakt, że Jacek Dubois zasiadał w jednej radzie nadzorczej z Wandą Rapaczyńską nie dawał im możliwości omówienia w cztery oczy ugody w toczonym oficjalnie sporze. Blog z owym zdaniem miał 4 tysiące wejść, ale sąd, w ramach kary za tak niesłychane podważenie niezbędnego do wykonywania zawodu zaufania do mecenasa Dubois, nie tylko wyznaczył dotkliwą karę pieniężną, ale nakazał skazanemu wykupienie (koszt ogromny) ogłoszeń z przeprosinami w eksponowanych miejscach gazet mających łącznie ponad 750 tysięcy egzemplarzy nakładu.

[srodtytul]Relikt stanu wojennego[/srodtytul]

Sądowy straszak jest wyciągany przeciwko krytykom coraz częściej. Ze szczególnym upodobaniem robią to koncerny, dla których wydanie dowolnej sumy na honoraria prawników nie jest najmniejszym problemem. Sprzyja temu zarówno prawo, z jego dziwacznymi i nieprzystającymi do standardów europejskich zapisami, jak i ze wszech miar wątpliwa praktyka jego stosowania.

Na użytek stanu wojennego wprowadzono do polskiego prawa zapis umożliwiający skazanie w procesie karnym (do kary więzienia włącznie) za zniesławianie „osoby publicznej”, jak również instytucji, w szczególności zaś za podważanie zaufania niezbędnego im do pełnienia publicznej misji. Była to pałka na wydawców i autorów podziemnej prasy. Chodziło o to, by móc wsadzać ich do więzień za karykaturę Jaruzelskiego bądź sugestie, że „nieznanymi sprawcami” porywającymi i mordującymi działaczy opozycji i niezłomnych księży są funkcjonariusze komunistycznej bezpieki.

Od roku 1989 z zapisem tym jest tak samo, jak z innymi reliktami PRL – wszyscy go krytykują, ale żadna kolejna władza jakoś nie chce zlikwidować, licząc, że może się jej przydać. Przy czym im dalej od odzyskania niepodległości, tym ów relikt stanu wojennego jest prawem coraz mniej martwym. Pierwotnie nie ośmielano się odwoływać do niego w publicznym sporze, byłoby to uznane za postępowanie niegodne. Obecnie już nie. Przecież skazanie Reszczyńskiego za podważanie zaufania do stacji TVN 24 opiera się na identycznej konstrukcji myślowej, co niegdysiejsze wyroki za „rozpowszechnianie fałszywych wiadomości na temat ustroju PRL”.

Rzecz jest oczywista – taki zapis w prawie europejskiego kraju jest żałosnym absurdem. Gdyby go konsekwentnie stosować, debata publiczna musiałaby wrócić do stanu z czasów Jaruzelskiego czy Urbana, bo przecież każda krytyka każdego polityka czy medium oznacza kwestionowanie ich zdolności do pełnienia funkcji, jakie chcą pełnić. Dopóki ów nonsens pozostaje w kodeksie, od sięgania po taki immunitet przed krytyką bronić może jedynie poczucie przyzwoitości. Rzecz w tym, że jego granica jest od lat stopniowo przesuwana w stronę akceptacji zachowań kilkanaście lat temu niemożliwych do pomyślenia.

[srodtytul]Lex Michnik[/srodtytul]

Nie można nie podkreślić roli, jaką odegrał w tym procesie rekordzista w sądowym nękaniu swych krytyków Adam Michnik, a ściślej spółka Agora, bo redaktor naczelny „Gazety Wyborczej” nie bawi się za własne pieniądze ani na własną odpowiedzialność. Niemal wszystkie wytaczane przez niego procesy i poprzedzające je pogróżki oparte są na szczególnej wykładni istniejących przepisów, swoistej lex Michnik. Znajdzie się ona zapewne w podręcznikach prawa jako przykład, do jakiego absurdu może doprowadzić połączenie karkołomnej interpretacji zręcznego prawnika z życzliwością, którą w swych sądowych zmaganiach Michnik i Agora cieszą się ze strony sądów.

[wyimek]Sądowy straszak jest wyciągany przeciwko krytykom coraz częściej. Ze szczególnym upodobaniem robią to koncerny, dla których wydanie dowolnej sumy na honoraria prawników nie jest problemem[/wyimek]Chwyt jest zresztą genialny w swej prostocie. Konstytucja gwarantuje co prawda prawo do krytyki osób i instytucji publicznych, ale przepisy pozwalają ścigać z oskarżenia prywatnego za podawanie „fałszywych, zniesławiających informacji”. Dla Michnika zaś do tej kategorii należy każda nieprzychylna mu opinia. By użyć przykładu, jeśli napiszę, że redaktor Michnik pisze bzdury, mogę zostać oskarżony właśnie o podanie fałszywej informacji. Przy czym w chwili, gdy sąd przyjmie taką kwalifikację, sprawa jest już właściwie przegrana, bo zgodnie z prawem udowodnienie prawdziwości „informacji” jest obowiązkiem pozwanego, a opinii nie sposób niezbicie udowodnić, oskarżenie zawsze może przedstawić sądowi świadka, który zapewni, że jego zdaniem to, co pisze Michnik, bzdurami nie jest. Toteż w większości wypadków sądy (a to właśnie mam na myśli, pisząc o ich życzliwości dla Agory) nie trudzą się długim rozpatrywaniem spraw, odrzucając hurtem wnioski dowodowe pozwanego i śpiesząc do wydania z góry oczywistego wyroku.

Jak dotąd, proces z Michnikiem udało się wygrać jednej tylko osobie – Wojciechowi Wierzejskiemu, którego naczelny „Wyborczej” pozwał za przypisanie mu – Michnikowi – przynależności do PZPR. Proszę zwrócić uwagę: jedynym, który z Michnikiem wygrał, był akurat ten, który powiedział o nim oczywistą nieprawdę! To jasno zadaje kłam naiwnemu przekonaniu, jakoby tego rodzaju procesy polegały na ustalaniu faktów, gdy w istocie są czystą kazuistyką.

Gwoli uczciwości przyznać trzeba, że sędziowie rozstrzygający w sprawach wytaczanych przez Agorę postawieni są w trudnej sytuacji.

W procesie wytoczonym redaktorowi naczelnemu „Dziennika” sąd zwrócił się o ekspertyzę prawną na temat granicy między informacją a opinią do 16(!) z kolei ośrodków grupujących uniwersyteckich znawców prawa. Wszyscy na wszelki wypadek odmówili. Można się domyślać dlaczego. Dużo to mówi o kondycji naszych prawniczych elit.

[srodtytul]Zmaltretować uciażliwego krytyka[/srodtytul]

Wydaje się, że Michnik, bądź ktoś, komu to zlecił, poświęcone mu publikacje analizuje uważnie pod kątem znalezienia jakiegoś zdania, części zdania czy stwierdzenia, które da się przedstawić jako „fałszywą informację”, by z wykorzystaniem całej potęgi wspierającego go koncernu dopaść uciążliwego krytyka i nieco go ciąganiem po sądach zmaltretować. Czy zdaje sobie sprawę, jakie są społeczne skutki jego działalności ośmielającej wszystkich do traktowania wymiaru sprawiedliwości jako narzędzia służącego do zamykania ust krytykom, nie wiem, ale najwyraźniej się nimi nie przejmuje.

Tymczasem to, co dzieje się na górze, ma wpływ na życie prostego obywatela. I to właśnie jest przyczyna, że trzeba przed tym, co się w polskich sądach dzieje, przestrzegać i bić na alarm.

Na konferencji prasowej, którą z grupą dziennikarzy zorganizowaliśmy, usiłowałem zainteresować przybyłych kolegów po fachu sprawą w moim przekonaniu po prostu stawiającą włosy na głowie – pana Janusza Okurowskiego z Grodziska Mazowieckiego skazanego przez tamtejszy sąd z mocy wspomnianego wcześniej prawa stanu wojennego za podważanie zaufania niezbędnego do pełnienia funkcji publicznej miejscowemu prezesowi spółdzielni mieszkaniowej.

[srodtytul]Skazany za walkę z układem[/srodtytul]

Przyczyną skazania było to, że pan Okurowski opowiedział dziennikarzowi – i jego słowa zostały zacytowane w opublikowanym reportażu – o tym, jakimi sztuczkami prezes zapewnił sobie większość w zarządzie spółdzielni. Okurowski powiedział prawdę, przewód sądowy nie zakwestionował tego w najmniejszym stopniu. Ale dla logiki przepisów nie ma to znaczenia, przynajmniej zdaniem sądu w Grodzisku. Ważne, że informując o matactwach miejscowego kacyka (w małej miejscowości bowiem pozycja prezesa spółdzielni, jak pokazują liczne przykłady, jest właśnie taka), podważył zaufanie do niego.

Przypadek ten jest tym bardziej bulwersujący, że bohater zdarzenia za swą walkę z lokalnymi notablami poddany był również innym, nie tylko sądowym, represjom, włącznie z pobiciem przez „nieznanych sprawców”, co rodzi podejrzenie, iż sąd wystąpił tu w interesie układów, jakich powstawanie na prowincji i bezkarność obserwuje się dość często.

Niestety, choć konferencja wzbudziła pewne zainteresowanie, cała uwaga przybyłych dziennikarzy skupiła się na obecnych na konferencji posłach PiS, a powstały z tego spotkania news dotyczył wyłącznie ich potyczek z Agorą.

Tymczasem, owszem, wyroki przeciwko Jackowi Kurskiemu i Zbigniewowi Wassermannowi również należy zaliczyć do kuriozalnych, ale przecież posłowie mają nieporównanie większe możliwości dochodzenia swych praw niż ktoś taki jak pan Okurowski.

Czy dziennikarze nie są w stanie tego zrozumieć? Czy nie rozumieją, że nie przepychanka na szczytach, ale właśnie takie zdarzenia w rozmaitych Grodziskach Mazowieckich są największym zagrożeniem dla naszej misji (jeśli ktoś jej ciężar odczuwa), że przykład losu, jaki spotkał odważnego człowieka z tej miejscowości, sprawia, że próby opisania jakiejkolwiek dziejącej się w Polsce nieprawości jeszcze bardziej rozbijać się będą o lękliwe milczenie ofiar?!

[srodtytul]Bijmy na alarm[/srodtytul]

Przykład idzie z góry i trzeba być przygotowanym, że wobec nierówności obywateli w dostępie do usług prawniczych coraz powszechniejsze będzie, niestety, używanie prawa jako pałki na dziennikarzy czy działaczy społecznych, którzy opowiadają się po stronie prawdy, czy osoby, która doznała krzywdy, przeciwko interesom bogatych firm zatrudniających za ciężkie pieniądze cwanych, amoralnych prawników i wykorzystujących liczne słabości naszego sądownictwa do niszczenia każdego, kto stanie im na drodze.

Prawo i sądy w służbie silnych przeciwko słabym, prawo i sądy jako sposób dławienia wolności słowa, odbierania obywatelom prawa do krytyki i obrony to, niestety, jedna z chorób rozwojowych kapitalizmu. Kraje zachodnie dawno sobie z nią poradziły.

W Stanach Zjednoczonych do dziś żywa jest legenda Clarence’a Darrowa, adwokata, który skutecznie występował przeciwko starającym się zmieścić sprawiedliwość w swej kieszeni bogaczom i koncernom, w imieniu prostych ludzi, organizacji społecznych i niezależnej prasy. Jego działalność stała się inspiracją dla pisarzy i filmowców.

Gdy jednak czytam tę biografię zbuntowanego prawnika samouka, znienawidzonego przez kolegów po fachu, którym skutecznie psuł interesy, zastanawiam się, czy w polskim środowisku prawniczym poddanym korporacyjnej gerontokracji powtórzenie jego sukcesów byłoby możliwe. I myśli, które mnie nachodzą, nie są optymistyczne.

Tym bardziej trzeba bić na alarm.

Opinie polityczno - społeczne
Jan Romanowski: PSL nie musiał poprzeć Hołowni. Trzecia Droga powinna wreszcie wziąć rozwód
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA