[b][link=http://blog.rp.pl/semka/2009/05/07/walesa-zbiorowej-troski/" "target=_blank]Skomentuj[/link][/b]
Emocje, jakie wywołał występ Lecha Wałęsy na kongresie eurosceptycznej partii Libertas w Rzymie, to nic nowego. Zwyczajna powtórka jego politycznej metody. Zanim więc wszyscy pogrzebią ostatni wybryk noblisty we wstydliwej niepamięci, prześledźmy zwroty, jakie wykonywał w swojej politycznej karierze.
Rzymski rajd byłego prezydenta zszokował Platformę Obywatelską, zwłaszcza że dzień wcześniej na kongresie Europejskiej Partii Ludowej (EPP) w Warszawie kreowano go na symbol euroentuzjazmu. Trudno się zatem dziwić, że początkowe reakcje były neurotyczne. Najpierw Stefan Niesiołowski zagrzmiał, że Wałęsa się skompromitował. Potem politycy PO zorientowali się, że wyjazd byłego prezydenta do Declana Ganleya ich samych najbardziej wystawia na pośmiewisko, zmienili więc linię propagandową. Zaczęli bagatelizować sprawę, ogłaszając, że historyczny lider "Solidarności" jest wolnym człowiekiem i może robić, co chce. Sam premier Donald Tusk nie wyszedł poza zdawkowe określenie "wyskok".
Choć zdawać by się mogło, że najwięcej powodów do złośliwej Schadenfreude ma PiS, to najostrzej Wałęsę zaatakowały duchowe sieroty po Unii Wolności. Jacek Żakowski, publicysta "Polityki", oznajmił, że Wałęsa, popierając Ganleya, "przeszedł na stronę interesów Kremla". Z kolei Władysław Frasyniuk, który jeszcze niedawno radził Wałęsie "dawać w twarz" adwersarzom, zaczął rozwodzić się nad jego chłopskimi przywarami: pazernością i nadmiernym przywiązaniem do wartości materialnych.
Od tych zaś, którzy nie wiedzą, co myśleć o kolejnej wolcie noblisty, usłyszeliśmy starą litanię głupio-mądrych sentencji. Andrzej Celiński uderzył się w pierś: "To nasz problem, że Polska nie znajduje miejsca dla Lecha Wałęsy".