Podręczniki, czyli podatek szkolny

Mówienie o wolnym rynku w odniesieniu do podręczników jest nieporozumieniem. Tak naprawdę mamy tu swoiste połączenie socjalizmu z kapitalizmem – pisze publicysta

Publikacja: 06.08.2010 01:51

Podręczniki, czyli podatek szkolny

Foto: Fotorzepa, Robert Gardziński Robert Gardziński

Red

W drugiej połowie lipca GUS opublikował Mały Rocznik Statystyczny na 2010 rok. W rozdziale poświęconym edukacji w Polsce możemy przeczytać, jak w ciągu ostatnich dziesięciu lat topniała liczba uczniów. Niż demograficzny pustoszy polskie szkoły. W tym czasie o milion zmniejszyła się liczba uczniów samych szkół podstawowych.

Dla wydawców podręczników powinno to oznaczać spadające nakłady – konsumentów w końcu ubywa. A jednak wartość tego coraz mniejszego rynku systematycznie rośnie. O tym z kolei dowiemy się z raportów Biblioteki Analiz. W 2005 roku jego wartość szacowano na 625 milionów złotych. W zeszłym – 775 milionów. W tym ma osiągnąć 800 milionów.

[srodtytul]Komplet podręczników za 700 złotych[/srodtytul]

Należałoby się cieszyć, że wydawcy nieźle sobie radzą. Zwłaszcza ci duzi – ich udział w rynku rośnie najszybciej. Jeśli jednak popatrzymy na sprawę ze strony rodziców, to nie wygląda ona już tak różowo.

Skoro konsumentów ubywa, a wartość rynku rośnie, to znaczy, że zwiększa się też udział finansowy poszczególnych osób w przychodach firm, które zajmują się produkcją i dystrybucją podręczników. Innymi słowy, coraz więcej zarabiają na rodzicach.

Zwykle mówi się, że to wolny rynek i nie powinno się go ograniczać, że takie sprawy należy pozostawić ludzkiej wolności i inicjatywie. Że wolny rynek jest bardziej efektywny od gospodarki planowej itd. To wszystko prawda. Wolny rynek jest najlepszy. Problem w tym, że mówienie o wolnym rynku w odniesieniu do podręczników jest nieporozumieniem. Tak naprawdę mamy tu swoiste połączenie socjalizmu z kapitalizmem.

Zgodnie z konstytucją oświata jest bezpłatna. Każdy ma do niej prawo. Z tego prawa wyprowadza się nawet obowiązek, stąd istnienie przymusu szkolnego. Nie ma wyjścia – uczniem trzeba być i teoretycznie odbywa się to za darmo.

Teoretycznie, bo choć za szkołę nie trzeba płacić, to jednak ponosi sie jej koszty. Obecnie szacuje się, że komplet podręczników do jednej klasy kosztuje średnio 700 zł. Dla rodziny z trojgiem dzieci w wieku szkolnym oznacza to ponad 2 tysiące złotych rocznie. Wiecie państwo, co oznaczają 2 tysiące złotych dla mieszkańca mniejszej miejscowości?

[srodtytul]Polityka państwa nie jest obojętna[/srodtytul]

Co więcej, podręczników nie wybierają rodzice, ale nauczyciele. Wprawdzie MEN informuje: „Skoro podręcznik jest za drogi, to nauczyciel na wniosek rodziców powinien znaleźć tańszy lub wyjaśnić, dlaczego zdecydował się na ten za większe pieniądze”. Praktyka jest zupełnie inna. Faktyczny wpływ na dobór programów i podręczników zamiast rosnąć – maleje. Umacniają się zaś najwięksi wydawcy i konkurencja jest coraz mniejsza.

W ten sposób istnieje w Polsce „podatek szkolny”. Jest on nie tylko kontrowersyjny w świetle zapisów konstytucyjnych, bo przeczy zasadzie, że nauka jest bezpłatna, ale także dość swoisty. Zasila bezpośrednio nie budżet państwa, ale wydawców.

Nie są oni żadnymi krwiopijcami. Problem nie leży po ich stronie – to zwykli biznesmeni. Problem jest po stronie państwa, które do takiej sytuacji doprowadza. Jedną z przyczyn rosnącej wartości rynku podręczników jest bowiem polityka państwa. Na przykład, do zeszłego roku obowiązywały trzyletnie cykle korzystania z podręczników w szkole. Dzięki temu rozwijał się rynek podręczników używanych – w 2008 roku Sejm wprowadził do ustawy oświatowej poprawkę, która te cykle zniosła. Jeśli połączymy to ze skutkami reformy programowej, znajdziemy wytłumaczenie wzrostu wartości rynku o 80 milionów. A zatem polityka państwa nie jest obojętna dla cen podręczników. I nie ma co mówić o wolnym rynku, skoro stoi za nim aktywność władzy.

[srodtytul]Nauczyciel wybiera, rodzice kupują[/srodtytul]

MEN zatem tłumaczy dalej: nie ma obowiązku podręcznikowego. Podręcznik to taka sama pomoc jak długopis. I to prawda. Bardzo bolesna prawda. W polskiej szkole mamy do czynienia z podręcznikową inflacją. Czytanki i zeszyty ćwiczeń. Zeszyty ćwiczeń podzielone na części. Karty pracy. Wszystko na dobrym papierze, ładnie wygląda. Ale naprawdę można się bez tego obejść.

Skoro szkoła ma wymagać kreatywności zarówno od ucznia, jak i od nauczyciela, to otwiera się droga do wykorzystywania w nauczaniu pomocy innych niż podręczniki. Skoro uczniowie mają się uczyć korzystania z nowoczesnych źródeł informacji – powinna także zmniejszać się rola podręcznika. A ona wciąż rośnie.

Rośnie, bo szkoły nie są jeszcze w pełni przygotowane do nowoczesnych narzędzi. A jeśli szkoły są przygotowane, to niekoniecznie nauczyciele. Ostatecznie wybiera się podręcznik. Wpływ rodziców na to jest coraz mniejszy. Teraz nauczyciel nie musi konsultować wyboru z rodzicami. Po prostu wybiera za nich.

MEN stara się ratować sytuację i zwiększa środki na wyprawki szkolne dla najuboższych. To chwalebne. Ale jeśli ceny podręczników nadal będą tak rosły, to co roku te środki powinny być większe. Ta polityka będzie polskie państwo kosztować coraz więcej i więcej.

Należy więc przestać udawać, że system szkolny może być zorganizowany na socjalistyczną modłę, a jednocześnie rynek podręczników pozostanie poza kontrolą – przede wszystkim cenową. Trzeba wybrać jedną z dróg. Albo socjalizm i wtedy państwo kontroluje ceny podręczników lub wręcz finansuje ich zakup. Albo kapitalizm i wtedy o wyborze podręcznika – tańszego lub droższego - decydują rodzice, a głos nauczyciela ma charakter wyłącznie doradczy. Tertium non datur.

[i]Autor jest filozofem i publicystą rocznika oraz portalu Teologia Polityczna[/i]

W drugiej połowie lipca GUS opublikował Mały Rocznik Statystyczny na 2010 rok. W rozdziale poświęconym edukacji w Polsce możemy przeczytać, jak w ciągu ostatnich dziesięciu lat topniała liczba uczniów. Niż demograficzny pustoszy polskie szkoły. W tym czasie o milion zmniejszyła się liczba uczniów samych szkół podstawowych.

Dla wydawców podręczników powinno to oznaczać spadające nakłady – konsumentów w końcu ubywa. A jednak wartość tego coraz mniejszego rynku systematycznie rośnie. O tym z kolei dowiemy się z raportów Biblioteki Analiz. W 2005 roku jego wartość szacowano na 625 milionów złotych. W zeszłym – 775 milionów. W tym ma osiągnąć 800 milionów.

Pozostało 88% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie polityczno - społeczne
Artur Bartkiewicz: Sondaże pokazują, że Karol Nawrocki wie, co robi, nosząc lodówkę