Nic nie słysom, nic nie słysom, ino granie, ino granie, jakieś ich chyciło spanie…?!”. Weselnicy niesłyszący rozpaczliwego nawoływania Jaśka i posuwający się w martwym, rytualnym tańcu przez izbę – ten obraz z ostatniej sceny „Wesela” staje przed oczami, gdy przychodzi opisać polską scenę polityczną ostatnich kilku lat. A już z całą pewnością ostatnich paru miesięcy.
Rytualizacja i wyjałowienie tej sfery życia publicznego osiągnęły taki poziom, że żadna rzeczywista zmiana w ważnych dla państwa mechanizmach, żadna debata nad istotnymi sprawami nie jest możliwa. I już choćby z tego powodu narastającą frondę wewnątrz PiS trzeba powitać z nadzieją. Czasami bowiem wystarczy z, wydawałoby się, zasklepionego na dobre mechanizmu wyciągnąć jeden element, żeby cała konstrukcja się zawaliła.
Wokół nadchodzącego niewątpliwie rozpadu PiS (czy może raczej: secesji grupy znaczących działaczy) jest sporo nieporozumień i wątpliwości, zwłaszcza na poziomie taktycznym.
[srodtytul]Niespójna grupa frondystów[/srodtytul]
Warto pamiętać, że grupa frondystów (tego określenia będę używał dla opisania jej w całości) nie jest spójna. Polityczne życiorysy i drogi Joanny Kluzik-Rostkowskiej, Marka Migalskiego, Michała Kamińskiego, Pawła Kowala czy Jana Ołdakowskiego znacząco się różnią. Ołdakowskiemu czy Kowalowi blisko do ideowego środowiska „Teologii Politycznej”, czyli grupy konserwatywnych intelektualistów, podczas gdy poglądy Kluzik-Rostkowskiej w sprawach społecznych sytuują ją na lewym skrzydle Platformy.