Warzecha: Szansa pisowskich rozłamowców

Odchodzącym z PiS wystarczy, jeżeli uda się im powołać do życia siłę mogącą skutecznie wsadzić kij w szprychy obecnego układu i mierzącą w trzecie, czwarte miejsce w wyborach parlamentarnych – pisze publicysta

Publikacja: 12.11.2010 02:08

Warzecha: Szansa pisowskich rozłamowców

Foto: Fotorzepa, Marek Obremski Marek Obremski

Nic nie słysom, nic nie słysom, ino granie, ino granie, jakieś ich chyciło spanie…?!”. Weselnicy niesłyszący rozpaczliwego nawoływania Jaśka i posuwający się w martwym, rytualnym tańcu przez izbę – ten obraz z ostatniej sceny „Wesela” staje przed oczami, gdy przychodzi opisać polską scenę polityczną ostatnich kilku lat. A już z całą pewnością ostatnich paru miesięcy.

Rytualizacja i wyjałowienie tej sfery życia publicznego osiągnęły taki poziom, że żadna rzeczywista zmiana w ważnych dla państwa mechanizmach, żadna debata nad istotnymi sprawami nie jest możliwa. I już choćby z tego powodu narastającą frondę wewnątrz PiS trzeba powitać z nadzieją. Czasami bowiem wystarczy z, wydawałoby się, zasklepionego na dobre mechanizmu wyciągnąć jeden element, żeby cała konstrukcja się zawaliła.

Wokół nadchodzącego niewątpliwie rozpadu PiS (czy może raczej: secesji grupy znaczących działaczy) jest sporo nieporozumień i wątpliwości, zwłaszcza na poziomie taktycznym.

[srodtytul]Niespójna grupa frondystów[/srodtytul]

Warto pamiętać, że grupa frondystów (tego określenia będę używał dla opisania jej w całości) nie jest spójna. Polityczne życiorysy i drogi Joanny Kluzik-Rostkowskiej, Marka Migalskiego, Michała Kamińskiego, Pawła Kowala czy Jana Ołdakowskiego znacząco się różnią. Ołdakowskiemu czy Kowalowi blisko do ideowego środowiska „Teologii Politycznej”, czyli grupy konserwatywnych intelektualistów, podczas gdy poglądy Kluzik-Rostkowskiej w sprawach społecznych sytuują ją na lewym skrzydle Platformy.

Przyczyny odchodzenia poszczególnych osób też są różne. Ruch odśrodkowy sprowokowali w jakimś stopniu spin doktorzy PiS, czyli Michał Kamiński i Adam Bielan, konkurujący od dawna z grupą Zbigniewa Ziobry. Jednak „muzealnicy” to inna historia. Ci od dawna odbierali ze strony Jarosława Kaczyńskiego sygnały, że nie są właściwie w PiS potrzebni, a ich postawa – umiarkowana, spokojna i merytoryczna – stała się przeszkodą w osiąganiu zakładanych celów. Wewnątrzpartyjne podchody spin doktorów jedynie przyspieszyły to, co i tak musiało się z „muzealnikami” stać. I do czego zresztą sam prezes PiS wielokrotnie ich na różne sposoby prowokował.

Mamy zatem bardzo niespójną wewnętrznie grupę frondystów. Ta niespójność może być przeszkodą, ale i atutem. Przeszkodą – bo pragmatyczny sojusz z potrzeby chwili może nie przetrwać poza wybory parlamentarne 2011 roku. Atutem – bo w krajach rozwiniętej demokracji doskonale funkcjonują partie bynajmniej nie homogeniczne ideowo, z założenia obejmujące duże spektrum poglądów.

Taki zresztą był PiS jeszcze kilka lat temu, gdy było w nim miejsce i dla Marka Jurka, i dla Pawła Kowala, i dla Pawła Poncyljusza, i dla Joanny Kluzik-Rostkowskiej. Polacy lubią zgodę, więc mogą dać nowemu ugrupowaniu specjalną premię za to, że stworzą je osoby o odmiennych zapatrywaniach.

[srodtytul]Manifest Cichockiego[/srodtytul]

Będzie jeszcze wiele innych problemów: kwestia lidera (żaden z frondystów nie ma takiej charyzmy, aby stać się twarzą ugrupowania z prawdziwego zdarzenia), kwestia pieniędzy, kwestia ludzi do mozolnej, organizacyjnej pracy. No i kwestia mediów. Dziś sytuacja jest oczywista: frondyści cieszą się bardzo szerokim medialnym wsparciem, ponieważ te media, które są nastawione wrogo do PiS, hołubią ich jako osłabiających tę partię, a wielu konserwatywnych publicystów widzi w nich nadzieję na przełamanie trudnego do zniesienia pata. Jednak zaloty mogą się szybko skończyć.

[wyimek]Umiarkowani liberalni konserwatyści o propaństwowym nastawieniu mieli dość żyrowania obezwładniającego klinczu dwóch gigantów polskiej polityki[/wyimek]

Choćby dlatego, że nowa formacja zagrozi także Platformie, jej ideowy profil może się okazać zbyt konserwatywny dla mediów liberalnych, a konieczne kompromisy mogą zniechęcić konserwatywnych publicystów. Jeżeli nowe ugrupowanie będzie próbowało kokietować media na siłę – straci wiarygodność i wyrazistość.

To wszystko jest ważne w planie taktycznym, lecz w planie strategicznym jest rzecz znacznie ważniejsza: umiarkowani, liberalni konserwatyści o propaństwowym nastawieniu, chcący naprawy państwa nie w drodze rewolucji, ale spokojnej pracy, niepodzielający Rymkiewiczowskiego żalu, że za mało było w naszej historii szubienic i krwawych przewrotów, mieli coraz większy problem z żyrowaniem obezwładniającego klinczu dwóch gigantów polskiej polityki. Ostatnie ruchy wewnątrz PiS znaczną część tego środowiska zwalniają z bezwarunkowej lojalności wobec partii Jarosława Kaczyńskiego, czego najdobitniejszym wyrazem była deklaracja opublikowana przez Marka A. Cichockiego, jednego z liderów środowiska „Teologii Politycznej”.

W tekście czytamy: „Nie chcemy bowiem, aby przyszła twarz polskiej centroprawicy w Polsce była twarzą Donalda Tuska i Zbigniewa Ziobry. A to jest przyszłość, którą gotuje nam Jarosław Kaczyński. […] chociaż w wielu sprawach nadal będzie nam zapewne bliżej do polityki PiS niż PO, myślimy raczej o tym, jak będzie wyglądać Polska za dziesięć lat, kiedy po post-solidarności pozostaną tylko dymiące zgliszcza. Odwagi, wszystko trzeba zbudować od nowa!”.

To stwierdzenie rzeczy oczywistej: w warunkach totalnego klinczu pomiędzy dwoma ugrupowaniami, które nie uprawiają już w zasadzie polityki, a jedynie tworzą jej pozory, realizacja wizji nowoczesnego konserwatywnego państwa nie jest możliwa. Co więcej, nie jest możliwe przekonywanie ludzi, że są sprawy ważniejsze niż teatr, który rozgrywa się codziennie przed naszymi oczami i obiektywami kamer. Że substancją polityki jest coś więcej niż kolejna nawalanka pomiędzy Stefanem Niesiołowskim a Joachimem Brudzińskim.

Nie jest również możliwe – jestem o tym najgłębiej przekonany – rzetelne wyjaśnienie przyczyn katastrofy smoleńskiej, na czym wielu, jeśli nie wszystkim, frondystom z pewnością zależy. Rozumieją jednak, że sam postulat rzetelnego jej wyjaśnienia nie wystarczy za cały program polityczny.

[srodtytul]Nie oczekujmy cudów[/srodtytul]

Środowisko nowoczesnych konserwatystów, wolnych od przymusu uczestniczenia w chocholim tańcu obu przywódców partyjnych, potrzebuje emanacji w postaci organizacji politycznej, a organizacja polityczna potrzebuje tego środowiska. Jeżeli ten sojusz wypali, możemy otrzymać w jego rezultacie naprawdę interesującą ofertę. Od czasu, gdy scenę zdominowały PiS i PO, nie było jeszcze ruchu sięgającego równie szeroko i mającego równie duży potencjał personalny i intelektualny.

Odchodzili pojedynczy, wartościowi gracze, tacy jak Jan Rokita czy Ludwik Dorn, ale będący nieuleczalnymi solistami. Odeszli ludzie, którzy stworzyli Polskę Plus, ale ich potencjał organizacyjny oraz ideowe zaplecze okazały się szybko mocno przecenione.

Teraz jest szansa, że będzie i jedno, i drugie. Lecz deklaracja ideowa jest w tym wypadku ważniejsza od deklaracji politycznej, ponieważ praca intelektualna nad przygotowaniem gruntu pod nowy sposób myślenia o polskiej polityce jest istotniejsza niż bieżące, taktyczne przetasowania. Innymi słowy – można sobie wyobrazić, że środowisko „muzealników” prowadzi, z niezależnych pozycji, dłuższą pracę formacyjną bez wchodzenia w organizację polityczną, ale trudno przyjąć, żeby interesująca była nowa formacja polityczna bez intelektualnego wsparcia, jakie mogą jej dać „muzealnicy”.

Nie sposób przy tym nie dostrzec, że mamy tu kolejne potencjalne źródło pęknięcia. Z jednej strony bowiem są osoby tworzące „Teologię Polityczną”, zajmujące się strategiczną refleksją nad państwem, z drugiej – technolodzy polityki w wymiarze czysto pragmatycznym, jak Bielan z Kamińskim. Gdzieś pomiędzy – „muzealnicy” uczestniczący w bieżącej polityce (Kowal, Ołdakowski). Jednocześnie płynne połączenie tych grup może dać zaskakująco dobry rezultat.

Nie oczekujmy cudów. Nie powstanie od razu znakomicie zorganizowana partia, idąca samodzielnie po wyborcze zwycięstwo. Wystarczy jednak, jeżeli uda się powołać do życia siłę mogącą skutecznie wsadzić kij w szprychy obecnego układu i mierzącą w trzecie, czwarte miejsce w wyborach parlamentarnych.

[srodtytul]Budować od nowa[/srodtytul]

Może się oczywiście okazać, że wszystko skończy się – na poziomie taktycznym – fiaskiem. Że siła podziału i przyzwyczajenia wyborców jest tak olbrzymia, iż kolejna próba wyjścia poza manichejski schemat polityczny „dobry kontra zły” skończy się porażką, do której dodatkowo dołoży się szczelny system finansowania partii preferujący aktorów już na scenie obecnych. Należałoby wtedy uznać, że ruch ideowy musi poprzedzić ruch taktyczny. Że wyborców trzeba najpierw przekonać – być może w długim i mozolnym procesie – iż naprawdę mogą się wyrwać z uścisku dwóch sczepionych od wielu miesięcy zapaśników.

Może się też zdarzyć, że szabel będzie zbyt mało, że z jakichś powodów do grona frondystów nie trafią wszystkie osoby, o których się dziś mówi, co sprawi, że inicjatywa straci na atrakcyjności.

Gdyby jednak nawet tak było, nie unieważnia to deklaracji Cichockiego. Polityczny duopol w obecnym wydaniu prowadzi na manowce i nie tyle niszczy, co niweczy, uniemożliwia wręcz politykę w jej właściwym znaczeniu. Faktycznie, pora budować wszystko od nowa. Jednak frondyści powinni mieć stale przed oczami, jako memento i ostrzeżenie, najbardziej znaną kwestię z „Wesela”: „Miałeś, chamie, złoty róg, miałeś, chamie, czapkę z piór: czapkę wicher niesie, róg huka po lesie, ostał ci się ino sznur”.

[i]Autor jest komentatorem dziennika „Fakt”[/i]

Opinie polityczno - społeczne
Michał Płociński: Pakt migracyjny będzie ciążyć Rafałowi Trzaskowskiemu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Niemcy nie rozliczyli się z historią. W Berlinie musi stanąć pomnik polskich ofiar
Analiza
Michał Kolanko: Donald Tusk rzuca rękawicę Konfederacji. Ale walczy nie tylko o głosy biznesu
felietony
Przykra prawda o polityce międzynarodowej
Analiza
Jerzy Haszczyński: Gaza dla Trumpa, wschodnia Jerozolima dla Palestyńczyków?