„Niezależna.pl" opatruje tę informację
tytułem, mówiącym o „powrocie do praktyk stanu wojennego". Nie zgadzam się z przesłaniem tego sformułowania, za którym stoi miła sercom co bardziej radykalnych zwolenników „obozu smoleńskiego" teza, że obecna Polska to prawie PRL, albo i po prostu – PRL. To oczywista bzdura, Tusk tak się ma do Gierka czy Jaruzelskiego, jak Jarosław Kaczyński do Hitlera – czyli nie ma się w ogóle.
Nie zgadzając się z przesłaniem tytułu, muszę jednak niestety zgodzić się z jego literą. Bo choć w stanie wojennym zapadały często wyroki drakońskie, to nie było to regułą. Bywały sądy orzekające bardziej liberalnie, i taki bardziej liberalny sąd mógł w 1982 roku orzec 10 miesięcy w zawieszeniu za antyrządowy napis. A potem, w drugiej połowie lat 80. (a mimo że stan wojenny skończył się formalnie szybko, to polska pamięć zbiorowa określa mianem stanu wojennego całą tę dekadę) podobne wyroki za podobne działania były już bardzo częste.
Jakby więc nie była to przykra konstatacja, sąd rejonowy w Lipnie nawiązał do orzecznictwa z okresu, kiedy komunistyczna dyktatura wprawdzie erodowała i rozpadała się, ale dalej była dyktaturą, zwalczającą społeczny opór.
Wyrok ten uważam za skandaliczny. Skandaliczny nie tylko ze względu na rażącą niewspółmierność do popełnionego czynu, za który zrozumiałą karą mogłaby być grzywna.