Pan profesor zasłużył na wdzięczność za wyjaśnienie, być może nieświadomie, o co tak naprawdę chodzi. Nie o to, jakie są fakty, tylko o to, że znaczna część tzw. środowisk opiniotwórczych po prostu święcie wierzy, iż winę za tragedię ponosi śp. Lech Kaczyński i jego "naciski". Tak po prostu musiało być, bo to im doskonale pasuje.

Zwracam uwagę na użyty przez  politologa czas teraźniejszy, podkreślający, iż wiara w "lądowanie za wszelką cenę" pozostaje równie  żywa i po "rozczarowującym" raporcie. Widać to zresztą w redakcyjnej linii reprezentatywnej dla tych środowisk gazety, która z jednej strony deklaruje, iż raport jest znakomity  i niepodważalny, a z drugiej od pierwszej chwili deprecjonuje go, sugerując, że "oczywistą" winę "głównego pasażera" komisja zatuszowała, "no wiadomo przecież dlaczego".

Członkowie sekty porozumiewają się pomiędzy wierszami i na marginesach swoistym "wiesz-rozumiesz". Proszę przyglądać się tym, którzy miesiącami kłamali o rzekomej kłótni generała Błasika z pilotami czy manipulowali wyrwanymi z kontekstu wyrywkami relacji dotyczących lotu do Tbilisi. Doskonale realizują oni Orwellowską zasadę dwójmyślenia, jednocześnie gromko wyszydzając podważanie jedynie słusznych ustaleń komisji Millera przez "pisowców" i samemu je podważając w tej części, która sprzeczna jest z ich głęboką, bo wynikłą z serdecznej nienawiści, wiarą.

Są ludzie, którzy wbrew wszystkiemu "wiedzą", że w dniu zamachu do WTC nie przyszło 4 tysiące  Żydów i że to przecież wszystko wyjaśnia. Wyznawcy "nacisków"  z naszych salonów są ich lustrzanymi odbiciami.