Bo portal ten publikuje wyłącznie wymyślone satyryczne notki, inspirowane prawdziwymi wydarzeniami. Czyli zmyśla, tak jak ostatnio „Newsweek”, który ogłosił na swojej stronie wielkiego newsa o dymisji złożonej przez ministra finansów Jacka Rostowskiego na ręce premiera. A chwilę potem się z tego wycofał, udając, że nie ma sprawy.

No i w sumie nie ma sprawy, bo po Lisweeku, jak niektórzy nazywają tygodnik kierowany przez Tomasza Lisa, tego właśnie można się spodziewać. Błędy zdarzają się każdemu, ale ten w komentarzach nazwano słusznie kompromitującym. Tyle że „Newsweek” za czasów obecnego naczelnego już tyle razy granicę kompromitacji i chamstwa przekroczył, iż to nie zaskakuje. Mówimy o piśmie publikującym wywiady, których mu nie udzielono (z Adamem Bielanem); materiały oparte wyłącznie na plotkach (o życiu prywatnym rodziców braci Kaczyńskich); zdjęcia na okładkach jednoznacznie sugerujące pedofilski seks z duchownymi; wypowiedzi na temat tego, że pewna znana kobieta działająca w polityce jest „niedorżnięta”, czy obelgi Tomasza Lisa pod adresem innych dziennikarzy („pałkarz z brukowca, mentalny żul i bęcwał”).

Akurat wyzwiska pod adresem redaktorów tabloidów dziwią o tyle, że w sumie obecnemu „Newsweekowi” jest do nich całkiem blisko. „Fakt” czy „Super Express” też publikują niesprawdzone informacje, potrafią bluznąć i chamsko zaatakować, a nade wszystko kochają celebrytów. Czyli wszystko jak w „Newsweeku” za czasów Lisa. Różnica polega tylko na tym, że tabloidy niczego nie udają.

Warto o tym pamiętać, kiedy redaktor naczelny tygodnika kolejny raz będzie pouczał innych na temat dziennikarskich standardów. Bo Tomasz Lis, choć za jego sprawą szanowany niegdyś tytuł przestał być szanowany, chętnie wystawia cenzurki innym.