Dzieci mają głos

Najważniejszą korzyścią z „głosowania za dzieci" będzie wpływ młodych ludzi na rządzenie. Politycy wreszcie zaczną liczyć się z ich interesami.

Publikacja: 16.12.2013 02:00

Bartosz Marczuk

Bartosz Marczuk

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompała Waldemar Kompała

Przedstawiona na konwencji Polski Razem propozycja Jarosława Gowina, by rodzice oddawali głos za dzieci, od kilku dni wzbudza wiele emocji. Większość komentatorów skazuje ją, bez większej refleksji, na niepowodzenie.

Największy opór budzi ona w obozie władzy, choć na swych sztandarach zawiesił on politykę na rzecz rodzin. Konrad Niklewicz na przykład, zawodowy propagandzista PO, kpi z niej na Twitterze, zaczepiając przy tym publicystę „Rzeczpospolitej" Michała Szułdrzyńskiego, by przedstawił argumenty za wprowadzeniem tego projektu. Platformerski think tank Instytut Obywatelski piórem Michała Jurka krytykuje pomysł pod kuriozalnym tytułem: „Kiedy polityka wchodzi z brudnymi butami do domu". Autor twierdzi, że nie będzie jak dzielić głosów w przypadku, gdy małżonkowie nie zgadzają się, kogo poprzeć w wyborach. To chybiona argumentacja – aż dziw, że można pisać tekst bez sprawdzenia podstawowych faktów. Jak wyjaśniała na łamach „Rz" demograf prof. Krystyna Iglicka, w takim systemie każdy rodzic otrzymuje pół głosu za jedno dziecko. Mogą zatem głosować, jak chcą.

Wielodzietność to nie patologia

Do propozycji Gowina krytycznie podchodzą też niektórzy przedstawiciele prawej strony. Piotr Zaremba nazywa ją na portalu wPolityce.pl programowym absurdem. Wytacza przy tym pogardliwe argumenty o patologicznych rodzinach wielodzietnych. Pisze o pijaczku, który „wyprodukował" dziesięcioro dzieci i ma zgubny wpływ na państwo.

Wielodzietność to nie patologia - jak chce Zaremba - a głosowanie za dzieci to nie „produkt radosnej twórczości jednej osoby". Dyskutuje się o tym od lat. Na Zachodzie wybór za dzieci nazywa się głosowaniem Demeny'ego (Demeny voting). Nazwa pochodzi od nazwiska światowej sławy demografa Paula Demeny'ego. Debaty parlamentarne na ten temat odbyły się już m.in. w USA, Kanadzie, Niemczech, Austrii, Japonii, na Węgrzech. W Berlinie doszło nawet do głosowania – w 2003 i 2008 r. Była minister rodziny w Niemczech napisała książkę „Pozwólcie naszym dzieciom głosować". Na Węgrzech debatowano o głosach dla dzieci zaledwie dwa lata temu i sprawa wprowadzenia tego rozwiązania wciąż jest otwarta.

Zapobiec gerontokracji

Jego zwolennicy przekonują, że zapobiega ono tzw. gerontokracji, tj. sytuacji, w której o wyborach politycznych decydują głosy ludzi starszych. Ze względu na swoją liczebność mogą oni wywierać na polityków silny wpływ, przez co zwiększane są wydatki socjalne i świadczenia. Odbywa się to kosztem wydatków rozwojowych, edukacyjnych, rodzinnych i inwestycji.

Demeny voting liczebnie wzmacnia młodych, dzięki czemu mają oni większy wpływ na polityków. Argumentem za wprowadzeniem tego rozwiązania – szczególnie ważnym w Polsce – jest specyficzna sytuacja naszego kraju. Nad Wisłą osoby młode są niedoceniane, wręcz dyskryminowane. To one płacą najwyższą cenę transformacji. Wystarczy przyjrzeć się danym statystycznym. Przykład? Emerytury są podnoszone co roku o inflację i co najmniej o 20 proc. wzrostu realnych płac. Progi uprawniające do świadczeń rodzinnych dla dzieci były zamrożone od 2003 do 2012 r. W ciągu ostatnich dziesięciu lat świadczenia dla osób starszych rosły więc co roku, a liczba dzieci korzystających z zasiłków rodzinnych, przez zamrożenie progów, zmalała w tym czasie z 5,5 mln do niespełna 2,5 mln.

Co dalej? Na nędzę najbardziej narażone w Polsce są dzieci – rodziny wielodzietne osiągają najniższy dochód na osobę. Wśród naszych emigrantów większość to ludzie młodzi zmuszeni do wyjazdu przez sytuację ekonomiczną. Bezrobocie najbardziej bowiem bije w młodych. Przykłady można mnożyć.

Rodzina jak powietrze

Jednak najważniejszym argumentem przemawiającym za takim rozwiązaniem jest uzyskanie przez rodziny wychowujące dzieci podmiotowości politycznej. Obecnie przez polityków są one traktowane jak powietrze. Politycy liczą się z dobrze zorganizowanymi lub silnie reprezentowanymi grupami interesów: górnikami, rolnikami, emerytami, nauczycielami. To m.in. oni cieszą się szczególnym traktowaniem i ochroną.

Cóż by się stało, gdyby rodziny zyskały w wyborach dodatkowe głosy? Politycy musieliby zwrócić uwagę na ich istnienie. Popyt w postaci dodatkowych głosów zrodziłby podaż w postaci partii politycznych, które zaczęłyby reprezentować ich interesy. Rodziny stałyby się elektoratem, który w końcu ktoś zacząłby dostrzegać.

Przeciwnicy głosowania za dzieci przekonują, że to niekonstytucyjne, trudne do wprowadzenia, niesprawiedliwe. Zamiast ślepo krytykować, niech się lepiej zastanowią, co się stanie, gdy serio nie zajmiemy się problemami demograficznymi. Świat, który znamy, odchodzi w przeszłość. Ci, którzy odważą się pierwsi wyjść z wesołkowatej pułapki „końca historii", będą zwycięzcami. Do tego potrzeba jednak odważnych, często wręcz rewolucyjnych idei. I ambicji.

Autor jest publicystą „Rzeczpospolitej"

Przedstawiona na konwencji Polski Razem propozycja Jarosława Gowina, by rodzice oddawali głos za dzieci, od kilku dni wzbudza wiele emocji. Większość komentatorów skazuje ją, bez większej refleksji, na niepowodzenie.

Największy opór budzi ona w obozie władzy, choć na swych sztandarach zawiesił on politykę na rzecz rodzin. Konrad Niklewicz na przykład, zawodowy propagandzista PO, kpi z niej na Twitterze, zaczepiając przy tym publicystę „Rzeczpospolitej" Michała Szułdrzyńskiego, by przedstawił argumenty za wprowadzeniem tego projektu. Platformerski think tank Instytut Obywatelski piórem Michała Jurka krytykuje pomysł pod kuriozalnym tytułem: „Kiedy polityka wchodzi z brudnymi butami do domu". Autor twierdzi, że nie będzie jak dzielić głosów w przypadku, gdy małżonkowie nie zgadzają się, kogo poprzeć w wyborach. To chybiona argumentacja – aż dziw, że można pisać tekst bez sprawdzenia podstawowych faktów. Jak wyjaśniała na łamach „Rz" demograf prof. Krystyna Iglicka, w takim systemie każdy rodzic otrzymuje pół głosu za jedno dziecko. Mogą zatem głosować, jak chcą.

Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?