Przedstawiona na konwencji Polski Razem propozycja Jarosława Gowina, by rodzice oddawali głos za dzieci, od kilku dni wzbudza wiele emocji. Większość komentatorów skazuje ją, bez większej refleksji, na niepowodzenie.
Największy opór budzi ona w obozie władzy, choć na swych sztandarach zawiesił on politykę na rzecz rodzin. Konrad Niklewicz na przykład, zawodowy propagandzista PO, kpi z niej na Twitterze, zaczepiając przy tym publicystę „Rzeczpospolitej" Michała Szułdrzyńskiego, by przedstawił argumenty za wprowadzeniem tego projektu. Platformerski think tank Instytut Obywatelski piórem Michała Jurka krytykuje pomysł pod kuriozalnym tytułem: „Kiedy polityka wchodzi z brudnymi butami do domu". Autor twierdzi, że nie będzie jak dzielić głosów w przypadku, gdy małżonkowie nie zgadzają się, kogo poprzeć w wyborach. To chybiona argumentacja – aż dziw, że można pisać tekst bez sprawdzenia podstawowych faktów. Jak wyjaśniała na łamach „Rz" demograf prof. Krystyna Iglicka, w takim systemie każdy rodzic otrzymuje pół głosu za jedno dziecko. Mogą zatem głosować, jak chcą.
Wielodzietność to nie patologia
Do propozycji Gowina krytycznie podchodzą też niektórzy przedstawiciele prawej strony. Piotr Zaremba nazywa ją na portalu wPolityce.pl programowym absurdem. Wytacza przy tym pogardliwe argumenty o patologicznych rodzinach wielodzietnych. Pisze o pijaczku, który „wyprodukował" dziesięcioro dzieci i ma zgubny wpływ na państwo.
Wielodzietność to nie patologia - jak chce Zaremba - a głosowanie za dzieci to nie „produkt radosnej twórczości jednej osoby". Dyskutuje się o tym od lat. Na Zachodzie wybór za dzieci nazywa się głosowaniem Demeny'ego (Demeny voting). Nazwa pochodzi od nazwiska światowej sławy demografa Paula Demeny'ego. Debaty parlamentarne na ten temat odbyły się już m.in. w USA, Kanadzie, Niemczech, Austrii, Japonii, na Węgrzech. W Berlinie doszło nawet do głosowania – w 2003 i 2008 r. Była minister rodziny w Niemczech napisała książkę „Pozwólcie naszym dzieciom głosować". Na Węgrzech debatowano o głosach dla dzieci zaledwie dwa lata temu i sprawa wprowadzenia tego rozwiązania wciąż jest otwarta.
Zapobiec gerontokracji
Jego zwolennicy przekonują, że zapobiega ono tzw. gerontokracji, tj. sytuacji, w której o wyborach politycznych decydują głosy ludzi starszych. Ze względu na swoją liczebność mogą oni wywierać na polityków silny wpływ, przez co zwiększane są wydatki socjalne i świadczenia. Odbywa się to kosztem wydatków rozwojowych, edukacyjnych, rodzinnych i inwestycji.