"Nacjonalistyczna wizja. Węgry żegnają się z Europą" – tak zatytułowano austriacki film dokumentalny mówiący o państwie rządzonym przez Viktora Orbána. Jego ubiegłotygodniową prezentację w telewizyjnej Dwójce odebrałem z niesmakiem. Nie tylko ja – kilka zajmujących się Węgrami i dobrze znających ten kraj osób też przecierało oczy ze zdumienia. Równie agresywnej, propagandowej i operującej półprawdami produkcji nie widziałem od dawna.
Ostatni raz coś w podobnym stylu pokazywała telewizja węgierska w 1981 r., gdy tamtejsi trzęsący portkami ze strachu przed „zarazą" Solidarności propagandyści partyjni kręcili reportaże o leniwych polskich niewdzięcznikach, niedoceniających internacjonalistycznej pomocy, której udzielanie obniża poziom życia na Węgrzech. Tyle że wówczas robotę zlecał im ?György Aczél, ideologiczny zausznik Jánosa Kádára, a od tej pory cokolwiek się w naszym regionie zmieniło.
Austriacy przepraszali
Mówiąc krótko, pokazany polskiej widowni film jest propagandowym paszkwilem. Oto jak był reklamowany w programie telewizyjnym: „Pomimo jawnie wrogiej polityki wobec Żydów i mniejszości narodowych stronnictwo [chodzi o rządzący Fidesz] cieszy się niemal całkowitym poparciem społeczeństwa. Przedstawiciele Fideszu podburzają Węgrów zwłaszcza przeciwko Cyganom, którzy ich zdaniem są bezwartościowi i nie biorą udziału w tworzeniu nowoczesnego państwa".
Jednym z głównych recenzentów owej dyktatury okazuje się... Ferenc Gyurcsány, były premier (ten co to kłamał rano i wieczorem), oraz członkowie lewicowej opozycji (tej samej, która rządząc, doprowadziła Węgry do ruiny). W roli głosu ludu występują zaś zwolennicy ksenofobicznego Jobbiku, np. taksówkarz antysemita. Z co drugiego zdania wylewają się uprzedzenia, a selektywnego doboru i przeinaczania faktów nie powstydziliby się klasycy reżimów totalitarnych.
Film wyprodukowała austriacka telewizja publiczna (ORF), co samo w sobie jest już kuriozum, polski widz bowiem może być przekonany, że na Zachodzie obowiązują solidne standardy dziennikarstwa. Jak widać, niekoniecznie. Sami mogliśmy się zresztą przekonać o tym niedawno przy okazji pewnego niemieckiego serialu telewizyjnego.