W Europie, która coraz wyraźniej odwraca się od wykorzystywania paliw kopalnych, jednego możemy być pewni: koszty stosowania węgla rosną i rosnąć będą. To efekt restrykcyjnej polityki klimatycznej UE. Można odnieść wrażenie, że Polska zachowuje się w tym układzie jak bohaterowie filmu Romana Załuskiego „Wyjście awaryjne" – gorączkowo próbując znaleźć rozwiązanie wobec niepomyślnego obrotu spraw. Problem w tym, że jest to kosztowna ucieczka na oślep, a nie przemyślana strategia, w której spóźnioną reakcję zastępuje myślenie o dwa ruchy do przodu.
Węgiel na cenzurowanym
Wykorzystanie węgla w energetyce nie jest tylko polską specjalnością. Siedem na dziesięć elektrowni z najwyższą emisją CO2 znajduje się w Niemczech, a tylko dwie w Polsce. Czy to jakieś pocieszenie? Znikome. Nie chodzi tu o sam węgiel, ale o stopień uzależnienia od niego całego systemu energetycznego. W tej kategorii zaś nie mamy sobie równych.
Unia obrała sobie dekarbonizację energii i gospodarki za punkt honoru. Dla Polski oznacza to konieczność zmierzenia się z ogromnym wyzwaniem restrukturyzacji i transformacji sektora energetyki. Czy można przejść przez to bezboleśnie? A jeśli nie – to jak bardzo będzie bolało i kto najmocniej to odczuje?
Z pewnością z obecnym poziomem udziału węgla w tzw. miksie energetycznym wynoszącym ponad 83 proc. i założonym celem jego spadku do 60 proc. w 2030 r. nie da się przejść przez to zupełnie gładko. Nie wróżę tu jednak od razu hekatomby. Bez wątpienia najwięcej zależy od strategii polskiego rządu, w której takie działania jak rozwój odnawialnych źródeł energii powinny już teraz pełnić kluczową rolę.
Temu podejściu przeczy jednak przedstawiony do konsultacji społecznych w listopadzie 2018 r. dokument strategiczny „Polityka energetyczna Polski do 2040 r.". Co zadziwiające, postawiono w nim krzyżyk na rozwoju lądowej energetyki wiatrowej. Dodajmy, że obecnie najbardziej opłacalnej finansowo. W zamian mamy projekt budowy kolejnych bloków węglowych, co doprawdy ciężko logicznie uzasadnić w obliczu gwałtownie drożejących uprawnień do emisji dwutlenku węgla (z 5 euro za tonę w 2017 r. do obecnych ok. 25 euro za tonę) i ograniczaniu ich darmowej puli, jaką rząd mógł przekazywać sektorowi przemysłu i energetyki. Skutki takiej polityki widać już teraz. Cena energii w Polsce rośnie, a doraźne dopłaty rządu do rachunków konsumentów na pewno nie będą mogły trwać w nieskończoność.