List do prof. Leszka Balcerowicza
Wielce Szanowny Panie Profesorze,
Ośmielę się nie zgodzić z głoszonymi przez Pana poglądami na temat osób zadłużonych w szwajcarskich frankach. Używa Pan sformułowań, że „byłoby niemoralne", gdyby otrzymali oni jakąś formę pomocy. Wydaje mi się, że nie zapoznał się Pan z całością materiału dotyczącego tego problemu, stąd uproszczone sądy. W moim odczuciu niemoralne i wbrew interesowi naszej wspólnoty narodowo-obywatelskiej byłoby pozostawienie ich bez wsparcia.
Zawsze apeluje Pan, by w debacie używać argumentów i odnosić się do faktów. Jestem gorącym zwolennikiem tak prowadzonej dyskusji. Dlatego uprzejmie proszę Pana o to, by zechciał się Pan zapoznać z argumentami i faktami, które wskazują, że pozostawienie samym sobie około 2 mln obywateli w ich sytuacji nie ma wiele wspólnego z moralnością i odpowiedzialnością.
Po pierwsze, to nie państwo ma płacić. Osoby zadłużone w szwajcarskiej walucie nie wyciągają ręki do innych podatników, jak twierdzi wielu ich adwersarzy (w tym duchu brzmią też wypowiedzi Pana Profesora). To podstawowa informacja, jaka powinna być artykułowana w debacie publicznej. Zgadzam się z opinią, że przerzucenie ciężaru frankowych kredytów na podatników, którzy ich nie zaciągnęli, jest niemoralne.
Klauzule niedozwolone
Po drugie, kredytobiorcy wskazują, że banki nie zachowywały się wobec nich fair od samego początku, gdy podpisywali umowy. Są w nich zawarte klauzule abuzywne, czyli zapisy niedozwolone przez prawo. Dowodzą tego liczne wyroki sądowe (w „Rzeczpospolitej" pisali o tym bardzo obszernie m.in. Karolina Mikołajek i Marcin Szymański w tekście „W obronie frankowiczów"). Jak na przykład wytłumaczyć, że bank samodzielnie, bez żadnego obiektywnego kryterium, ustala kurs waluty, który determinuje zarówno wysokość raty, jak i całego zadłużenia? To sprzeczne nie tylko z dobrym obyczajem, ale także z prawem.
Po trzecie, w trakcie trwania umów kredytowych dochodziło i dochodzi do dalszych niedopuszczalnych praktyk stosowanych przez banki. Jest tak chociażby z odmową uwzględniania ujemnego LIBOR. W umowach kredytowych pierwotnie zapisywano, że oprocentowanie kredytu wynosi sumę LIBOR 3M oraz marży. Gdy banki zorientowały się, że LIBOR może zmaleć poniżej zera, wysyłały do swoich klientów jednostronne informacje, że takiego ujemnego wskaźnika nie zastosują. Nie wymagały przy tym podpisywania żadnych aneksów, sprawa odbywała się na zasadzie zgody domniemanej.
Czy tak postępuje uczciwy kontrahent? Czy po cichu, jak złodziej, zmienia kluczowe zapisy umowy, bez konieczności podpisania aneksu przez drugą stronę? To tym bardziej bulwersujące, że sam bank w swoich zobowiązaniach stosuje ujemny LIBOR, czyli płaci za pożyczane franki mniej, od klientów żądając więcej. To, że Związek Banków Polskich ogłosił, iż banki będą go łaskawie stosować, zakrawa na groteskę. Przecież to elementarne prawo ich klientów.