Nic dziwnego, że go szef wywalił ze skutkiem natychmiastowym. Gdyby podobnie zachował się najmarniejszy sekretarz najmarniejszej ambasady, też powinien wylecieć na zbity pysk. Dyplomacja jest z samej istoty poufna i to, o czym się mówi w gabinetach, nigdy nie powinno trafić do wiadomości publicznej. Dla niej przeznaczony jest efekt negocjacji, może go przyjąć lub odrzucić.
Tym bardziej jeśli zastanawiamy się nad tym, co się może zdarzyć i jakie strategie obrać, aby Polska zyskała, a przynajmniej nie straciła. Dzisiejszy szef MSZ był – tak jak ja – na początku lat 90. jednym z „uliczników", bo tak nazywano w MSZ ludzi wprowadzonych omalże „z ulicy" przez niezapomnianego ministra śp. Krzysztofa Skubiszewskiego, by zastąpić PRL-owski personel dyplomatyczny. Trudno nie pamiętać, jaka tam wtedy panowała atmosfera, jak zastanawialiśmy się nad wariantami polityki zagranicznej, pisaliśmy notatki i memoriały, jak nas „Skubi" do tego zachęcał.