Etatysta mimo woli

Jako gwiazda futbolu uniwersyteckiego Henry Paulson zwany był przez kolegów „Młotem”, z ogromną siłą uderzał bowiem w przeciwników na boisku. Dziś – wbrew temu, co zapowiadał, obejmując urząd – rozbija dotychczasowy porządek na Wall Street

Aktualizacja: 20.09.2008 12:15 Publikacja: 20.09.2008 01:20

Sekretarz Skarbu USA Henry Paulson

Sekretarz Skarbu USA Henry Paulson

Foto: AFP

Sekretarz skarbu USA Henry Paulson jest z natury spokojnym człowiekiem. Od towarzystwa waszyngtońskiej czy nowojorskiej śmietanki woli rodzinę. Gdy tylko może, wyrywa się do domu wybudowanego na rodzinnej farmie w Illinois, gdzie się wychował. Nigdy nie pije alkoholu i regularnie, także w podróży, czyta Biblię.

Jest wyznawcą Stowarzyszenia Nauki Chrześcijańskiej (nie mylić ze scjentologami), którego doktryna mówi, iż rzeczywistość ma naturę bardziej duchową niż materialną. – Nauka Chrześcijańska to religia, która stawia miłość ponad lękiem – wyjaśniał w jednym z wywiadów. W ostatnich tygodniach Paulson stał się twarzą amerykańskiego kryzysu finansowego. I choć takiej burzy na Wall Street nie było dawno, jest to twarz nadzwyczaj spokojna.

Gdy w połowie 2006 roku Paulson wprowadzał się do budynku Departamentu Skarbu tuż przy Białym Domu, większość obserwatorów nie ukrywała entuzjazmu.

– Wreszcie ktoś z Wall Street, ktoś, kto zna rynki finansowe od środka – mówiono z ulgą, bo na tym horyzoncie zaczynały się powoli zbierać ciemne chmury.

Zadaniem sekretarza skarbu jest zarazem kształtowanie gospodarczej polityki rządu, jak i „sprzedawanie” jej inwestorom. Musi nie tylko pilnować – przy użyciu dość ograniczonej liczby instrumentów dostępnych w kraju tak zdecentralizowanym jak Ameryka – by gospodarka rozwijała się harmonijne, ale także zachwalać program rządu przed opinią publiczną w kraju i za granicą, przekonywać podejrzliwe rynki, że kraj podąża we właściwym kierunku i że warto w nim inwestować. Dwaj poprzednicy Paulsona w administracji Busha niezbyt dobrze wywiązywali się z tych zadań.

Pierwszym był Paul O’Neill, były szef koncernu przemysłowego Alcoa, który prowadził nieustanne wojny z administracją własnego przełożonego i w końcu ustąpił pod presją pod koniec 2002 roku. Następca John Snow, wcześniej ceniony prezes koncernu kolejowego CSX, to jego przeciwieństwo – był tak mało widoczny, że jeśli pojawiał się w doniesieniach mediów, to głównie jako obiekt spekulacji o rychłej dymisji.

Henry Paulson – zwany powszechnie Hankiem – miał wnieść powiew świeżości i rynkowego zdrowego rozsądku w chaotyczny świat Waszyngtonu. Był niezwykle cenionym prezesem legendarnego banku inwestycyjnego Goldman Sachs. Spędził w tej instytucji ponad 30 lat. – Nie będzie niczyim posłańcem, lecz siłą, z którą trzeba się będzie liczyć – zapowiadał wtedy były prezes Komisji Papierów Wartościowych i Giełdy Harvey Pitt.

„W Goldmanie zdobył reputację wielkiego sukinsyna, jednego z najgorszych, najbardziej bezwzględnych ludzi, jacy kiedykolwiek tam pracowali”, pisał z uznaniem James Cramer, były makler Goldmana, który zrobił oszałamiającą karierę w telewizji. Takie cechy charakteru ceni się na Wall Street.

W Goldmanie obowiązuje etos kładący nacisk na udział w życiu publicznym i pracę społeczną. – Co dajesz z siebie? – pytał często były szef i mentor Paulsona Robert Rubin, w latach 90. ceniony sekretarz skarbu u Clintona. Żadna inna instytucja na Wall Street nie jest tak częstym źródłem naboru wysokich urzędników państwowych co Goldman Sachs.

Były kolega Paulsona (i rywal wysadzony z siodła w walce o władzę w banku) Jon Corzine jest gubernatorem stanu New Jersey z ramienia Partii Demokratycznej. Po prawej stronie sceny politycznej szczęścia szukali tacy byli pracownicy banku jak wysoki urzędnik departamentu skarbu w administracji Reagana John Whitehead, dyrektor Narodowej Rady Ekonomicznej u Busha juniora Steve Friedman czy doradca prezydenta Joshua Bolten.

Paulson, który jako wieloletni republikanin wpłacił w ostatnich 20 latach na rzecz swej partii niemal pół miliona dolarów, nie musiał odchodzić z Goldmana. Mógł dalej być jednym z największych rekinów na Wall Street i pomnażać swą fortunę szacowaną na około 400 milionów dolarów. Ale gdy zadzwonił Bush, przyjął misję.

Przed Kongresem, który musiał zatwierdzić jego nominację, stawał jako przeciwnik zbytniej ingerencji państwa w mechanizmy rynkowe. Rynki finansowe, mówił, są wzorem wytrzymałości, elastyczności i siły.

Jego głównym zadaniem za granicą miało być nakłonienie Chińczyków do większego poluzowania lub wręcz całkowitego uwolnienia sztucznie zaniżonego kursu juana. Wieloletnie doświadczenie Paulsona w kontaktach z Pekinem (Chiny to jeden z głównych rynków zagranicznych Goldmana) miało odegrać kluczową rolę.

W polityce wewnętrznej pierwszym celem było reanimowanie i wdrożenie proponowanego przez prezydenta Busha programu częściowej prywatyzacji państwowego systemu emerytalnego.

Kongresmeni, nawet ci, którym niezbyt podobały się niektóre proponowane przez niego rozwiązania, byli zachwyceni kandydaturą. Paulson został jednogłośnie zatwierdzony na stanowisko.

Wkrótce jednak zaczęły się schody. Już parę miesięcy po jego nominacji władzę w Kongresie przejęli niechętni bushowskiemu planowi prywatyzacji ubezpieczeń społecznych demokraci i plany Paulsona legły w gruzach. Sam sekretarz skarbu przyznał w jednym z wywiadów, że forsując plan reformy, czuł się czasami tak, jakby samotnie stawiał pasjansa.

Z Chińczykami też nie szło łatwo. Rozmawiali, wystawnie przyjmowali u siebie, poluzowali nawet trochę kurs juana, ale tylko tyle, ile sami uznali za stosowne.

Wszystko to jednak zeszło na dalszy plan, gdy pod koniec zeszłego roku stało się jasne, iż rynki finansowe, które tak wychwalał Paulson, mogą nie poradzić sobie z tarapatami, w które same się wpędziły.

– Przyszedł na stanowisko z jednym programem, ale okoliczności narzuciły mu inny. Teraz jest w pełnym odwrocie – uważa T.J. Marta, strateg banku inwestycyjnego RBC Capital Markets.

Paulson późno, bo dopiero po zrobieniu licencjatu z literatury angielskiej, zainteresował się ekonomią. Jeszcze pod koniec liceum marzył o tym, by zostać leśnikiem.

– Nie ma takich zwierząt, które by mnie nie interesowały – mówi w wywiadach. Przyznaje, że najbardziej fascynują go ptaki i drapieżniki, bo są na szczycie łańcucha pokarmowego. – Jeśli one są zdrowe, to znaczy, że z naszą planetą nie jest tak źle – dodaje. Często jeździ z żoną w odległe zakątki świata, by z bliska obserwować naturę. W swej posiadłości trzyma żaby, psy, tarantule, latające wiewiórki, węże, a także cztery szopy pracze: Twinkie, Sama, Hersheya i Rambo.

Nigdy specjalnie nie ciągnęło go do Nowego Jorku. Gdy na początku lat 90. został szefem Departamentu Bankowości Inwestycyjnej w Goldmanie, przez cztery lata zarządzał nim z biura w Chicago. Na Manhattan musiał się przenieść dopiero w 1994 roku, gdy został osobą numer dwa w całej firmie. Nawet tam wybrał wraz z żoną mieszkanie niedaleko Central Parku. – Ten park jest naszym ratunkiem – mówiła Wendy Paulson przed paroma laty.

To właśnie żona wciągnęła go w działalność w Nature Conservancy, największej na świecie pozarządowej organizacji ochrony środowiska. W latach 90., gdy zasiadała w radzie nadzorczej Nature Conservancy, namówiła męża, by zaczął chodzić na zebrania wraz z nią. W 2001 roku zajął jej miejsce. Oboje zainwestowali w organizację ogromnie dużo czasu, sił i pieniędzy.

Obejmując szefostwo nad Goldmanem, Paulson połączył obie pasje, czyniąc swój bank pierwszą na Wall Street firmą, która oficjalnie przyjęła politykę ekologiczną.

Przed paroma laty udało mu się uzyskać wsparcie rządu w Pekinie dla pomysłu stworzenia w lasach prowincji Yunnan ciągu parków narodowych. Goldman Sachs przekazał też Nature Conservancy ogromnie połacie nabytych wcześniej dzikich terenów w Chile.

Grupa prawicowych akcjonariuszy skupiona we Free Enterprise Action Fund wydała Paulsonowi wojnę, oskarżając go publicznie o używanie zasobów giełdowej spółki, jaką jest Goldman, na użytek prywatnego hobby.

Paulson jest zwolennikiem bezpośredniego kontaktu z ludźmi z branży. – Nigdy niczego nie zakładaj z góry, tylko pytaj – powtarza. Nie używa e-maili i w ogóle rzadko zagląda do komputera. Nieustannie za to podróżuje i dużo rozmawia przez telefon.

Krytycy wytykają mu, że wiele rzeczy umyka jego uwagi. Zauważają, że w kolejnych instytucjach, nad którymi sprawował pieczę, pod jego nosem zdarzały się poważne nadużycia.

Jak w 2003 roku, gdy zamiast na zebranie rady nadzorczej nowojorskiej giełdy (wówczas zarejestrowanej jako organizacja non profit) udał się do Brazylii, by oglądać egzotyczne ptaki w Amazonii. Podczas zebrania przyklepano bez większego rozgłosu horrendalną, 140-milionową wypłatę dla ówczesnego prezesa NYSE Dicka Grasso. Gdy sprawa wyszła na jaw i zrobił się wielki szum, Paulson energicznie przystąpił do sprzątania, stając na czele grupy członków rady, którzy zwolnili Grasso i doprowadzili do reorganizacji NYSE (od dwóch lat jest spółką giełdową).

Parę miesięcy wcześniej musiał radzić sobie z pożarem w Nature Conservancy, gdy wyszło na jaw, że organizacja sprzedała po okazyjnych cenach kilka dzikich obszarów, których ochroną ma się teoretycznie zajmować, związanym z nią osobom prywatnym. I znów Paulson rozwiązał problem szybko i zdecydowanie, powołując sztab kryzysowy i wprowadzając program zmian.

Jak twierdzi Robert Rubin, sytuacje te dowodzą tylko tego, że Paulson potrafi znakomicie radzić sobie z sytuacjami kryzysowymi.

Zarzutów wobec Paulsona jest więcej – na przykład, że jako jedna z osób, które wywołały chorobę, nie jest właściwym człowiekiem do uzdrawiania. – Nie jest zbyt wiarygodny w roli przeciwnika deficytu i zadłużenia – twierdzi Nomi Prins, obecnie specjalistka instytutu Demos, niegdyś menedżerka w Goldmanie.

W 1999 roku na fali dobrego samopoczucia gospodarczego i w przekonaniu, że nadmiar regulacji hamuje rozwój sektora finansowego, Kongres zniósł ustawę Glassa-Steagalla wprowadzoną jeszcze w latach 30. dla zapobieżenia powtórkom wielkich krachów giełdowych.

Rządy Paulsona w Goldmanie przypadły dokładnie w czasach wielkich przeobrażeń branży wywołanych zniesieniem tej ustawy. W rezultacie zmian w przepisach klasyczne banki inwestycyjne, takie jak Goldman Sachs czy Lehman Brothers, które wcześniej zajmowały się głównie doradztwem i pośrednictwem (na przykład organizowaniem emisji akcji dla klientów instytucjonalnych), mogły same inwestować. Wcześniej jedynym – bardzo stabilnym i przewidywalnym – źródłem ich wpływów były opłaty pobierane od korzystających z ich usług firm. Ta część ich działalności pozostała niezmieniona, ale w ciągu paru lat znacznie bardziej znaczącym źródłem zysków stały się własne inwestycje – za pożyczone pieniądze. Wysokość zaciągniętych na ten cel pożyczek wielokrotnie przekracza aktywa banków – w przypadku Lehman Brothers 30-krotnie, w przypadku Goldmana 26-krotnie.

Jak jednak zauważa „Washington Post”, po latach rządów Paulsona Goldman Sachs jest dziś jedynym wielkim graczem z Wall Street, którego konta nie obarczają miliardy strat spowodowanych złymi kredytami. Zadłużenie to jedno. Błędne inwestycje – co innego.

W obliczu pogłębiającego się kryzysu finansowego Paulson udowodnił jedno: jest pragmatykiem. Pochwały na jego część wznoszą zarówno liderka demokratów w Izbie Reprezentantów Nancy Pelosi, jak i demokratyczny przewodniczący komisji usług finansowych Barney Frank, który podkreśla, że Paulson jest elastyczny i potrafi dostosować swe decyzje do gwałtownie zmieniających się warunków.

– Gram z taką ręką, jaką dostałem – twierdzi, używając karcianej analogii Paulson. Z wyznawcy nieskrępowanego rynku stał się niechętnym, ale zdecydowanym wykonawcą jednej z największych w dziejach Ameryki dotacji państwowych w działalność rynku. Miliardowe zastrzyki, jakie z jego inicjatywy trafiły wiosną ze skarbu państwa na ratowanie banku Bear Stearns, a teraz z kolei na utrzymanie przy życiu gigantów rynku kredytów hipotecznych Fannie Mae i Freddie Mac oraz potentata ubezpieczeniowego AIG, stoją w całkowitej sprzeczności z jego wcześniejszymi przekonaniami.

Podobnie jak apele o wprowadzenie bardziej rygorystycznej regulacji Wall Street. Wbrew własnej woli Paulson zapoczątkował jedną z największych w historii reorganizacji reguł rządzących rynkami finansowymi w USA.

– Nie oglądam się za siebie – odparł jak zwykle spokojnie, zapytany niedawno przez dziennikarzy „New York Timesa”, czy nie żałuje odejścia z Goldmana. Niedawno Paulson zapowiedział jednak, że bez względu na wynik listopadowych wyborów, odejdzie z rządu. Na razie nie powiedział publicznie, co zamierza robić dalej. W jednym z wywiadów przed paroma laty wyznał jednak, że gdy skończy z finansami, zamierza w pełni poświęcić się ochronie środowiska.

Sekretarz skarbu USA Henry Paulson jest z natury spokojnym człowiekiem. Od towarzystwa waszyngtońskiej czy nowojorskiej śmietanki woli rodzinę. Gdy tylko może, wyrywa się do domu wybudowanego na rodzinnej farmie w Illinois, gdzie się wychował. Nigdy nie pije alkoholu i regularnie, także w podróży, czyta Biblię.

Jest wyznawcą Stowarzyszenia Nauki Chrześcijańskiej (nie mylić ze scjentologami), którego doktryna mówi, iż rzeczywistość ma naturę bardziej duchową niż materialną. – Nauka Chrześcijańska to religia, która stawia miłość ponad lękiem – wyjaśniał w jednym z wywiadów. W ostatnich tygodniach Paulson stał się twarzą amerykańskiego kryzysu finansowego. I choć takiej burzy na Wall Street nie było dawno, jest to twarz nadzwyczaj spokojna.

Pozostało 94% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację