Codziennie przeczytać można artykuły oraz wypowiedzi szefa rządu i oficjeli o miliardach pomocy przelewanych na konta i generalnie o wspieraniu przedsiębiorców. Kłóci się to z manifestacjami tychże i licznymi głosami, że mimo złożenia wniosków pomocy brak. Jaka jest prawda? Złożona. Nakładają się opóźnienia w ogłoszeniu mechanizmów pomocy, mitręga urzędów w ich wykonaniu i niedoskonałości samych rozwiązań.
Gdy ruszały na początku marca konsultacje o pomocy biznesowi, któremu rząd z dnia na dzień zamknął lub ograniczył możliwości działania, podkreślano konieczność utrzymania płynności finansowej firm. Tarczę 2.0 ogłoszono miesiąc po zamknięciu kraju, a powinno zaraz po. Zamrożenie firm zostało zarządzone jak uderzenie siekierą, a nie jako przemyślany plan ograniczeń. Dwa–trzy tygodnie opóźnienia, braku maseczek i pomysłów, zaważyły na stanie gospodarki.
Najwięcej skarg dotyczy weryfikacji wniosków. Zamiast przyjąć zasadę, że drobne rozbieżności między oświadczeniami a danymi z ZUS i urzędów skarbowych będą wyjaśniane po udzieleniu wsparcia i z tolerancją, urzędnicy już chcą mieć 100-proc. dokładność danych. A to często niemożliwe z powodu złożoności rynku pracy, na którym są nie tylko pracownicy etatowi, ale i zleceniobiorcy, samozatrudnieni. Nie przyjęto w ustawach jednakowych definicji zatrudnionych: raz liczy się wszystkich, od których firma odprowadza składki ZUS, raz tylko tych na umowach o pracę. Nie uwzględniono specyfiki rozliczeń memoriałowych lub kasowych. Rozbieżności są nie do uniknięcia.
Najlepiej funkcjonuje pomoc najpóźniej uruchomiona – z tzw. tarczy finansowej dystrybuowanej przez PFR. Tu pieniądze subwencji (częściowo zwrotnej) są rozsądnie skalkulowane i przychodzą szybko. Tu „podwykonawcą" rządu są banki.
Zaprzeczeniem tej opinii jest pomoc dystrybuowana przez agendy państwowe – urzędy pracy. Mają one podstawę prawną w ustawie z 2 marca i nowelizacji z 31 marca „O szczególnych rozwiązaniach", ustanawiającej zwolnienia z ZUS dla mikroprzedsiębiorców i świadczenia na rzecz ochrony miejsc pracy w małych i średnich firmach. „Rzeczpospolita" pisała niedawno, że wniosków o dopłaty do wynagrodzeń, czyli deklaracji niezwalniania pracowników, jest „aż" 21 tys. Nie sposób zrozumieć, dlaczego wypłaty z tych wniosków, składanych natychmiast po ogłoszeniu, tj. od 1 kwietnia, do dziś nie znalazły się na kontach wielu firm, mimo że resort rodziny chwali się wypłatą 2,1 mld zł. Co więcej, nie ma jak dowiedzieć się, czy i kiedy spłyną.