W opublikowanym ponad trzy lata temu raporcie „Polska 2030. Wyzwania rozwojowe" minister Michał Boni przestrzegał, że jeśli nie zostaną podjęte konieczne radykalne reformy instytucjonalne, to nasze państwo będzie skazane na dryf rozwojowy. Wiele wskazuje na to, że spełnia się jeszcze czarniejszy scenariusz – Polska dryfuje od pożaru do pożaru.
Jedynym pocieszeniem może być fakt, iż pożary te gaszone są w wyjątkowo widowiskowy sposób przez „dyżurnego strażaka". W taką to bowiem rolę wciela się od pewnego czasu premier Donald Tusk, zdecydowanie wkraczając do akcji i spektakularnie likwidując ogniska zapalne. Tylko czy szef rządu powinien wyręczać całe rzesze urzędników i odwalać robotę mnóstwa instytucji? Czy walkę z problemami i systemowymi dysfunkcjami należy zaczynać dopiero wówczas, gdy wychodzą na światło dzienne domniemane lub prawdziwe afery oraz mniejsze bądź większe skandale?
Tylko w przypadku niektórych ze sporej liczby przykładów dopiero walnięcie pięścią w stół przez premiera uprzytomniło skalę problemu i spowodowało rozpoczęcie działań zaradczych. Afera hazardowa, dopalacze, kłopoty na budowie Stadionu Narodowego, sprawa ACTA, nepotyzm i kolesiostwo w spółkach Skarbu Państwa... Pytam, do diaska, dlaczego to szef rządu ma uzmysławiać odpowiednim instytucjom, że zostały powołane do wykonywania konkretnej roboty, a nie wyłącznie do pożerania pieniędzy podatników?
To, co się działo i dzieje wokół Amber Gold, jest niemal podręcznikowym przykładem klasycznych zaniechań ze strony wielu instytucji oraz niedopuszczalnego „olewania" interesu publicznego. Tylko jedna z nich, Komisja Nadzoru Finansowego, na miarę swoich możliwości wywiązała się z ciążących na niej obowiązków – i chwała jej za to. Cała reszta ruszyła do boju dopiero wówczas, gdy premier publicznie dał do zrozumienia, że zdecydowanie oczekuje działania i efektów. O swoich statutowych uprawnieniach przypomniała sobie nagle ABW – pytanie jednak, gdzie była wcześniej. Jak szalona rzuciła się w wir pracy prokuratura, z impetem ruszyło śledztwo – uprzednio dwukrotnie zawieszane – i już po kilkunastu dniach prezes Amber Gold dostał sześć zarzutów. Nagle okazało się, że UOKiK już od listopada 2011 r. „analizuje materiały reklamowe spółki". A Amber Gold zbierał swe żniwo od 2009 r.
Zasadne więc jest pytanie o to, gdzie przez blisko trzy lata byli pracownicy urzędu, który jeszcze kilka tygodni temu domagał się nadania mu nowych uprawnień do zakładania podsłuchów i organizowania prowokacji? Po co przyznawać specjalne uprawnienia „nastej" instytucji państwowej, skoro wszystkich 15 innych pozostaje ślepych na wielką kampanię promującą nielegalne usługi? Jak to zwykle przy okazji afer bywa, przypomniał nam o swoim istnieniu także rzecznik praw obywatelskich. I doprawdy pusty śmiech mnie ogarnia, gdy czytam, że zdaniem jednego z ministrów „państwo zadziałało dobrze, to kurator Marcina P. popełnił błąd". Rozumiem, że ów kurator jest kosmitą, a nie ważnym urzędnikiem państwowym.