To nasza gospodarka wystawia społeczeństwu pierwszy rachunek za praktyczną likwidację otwartych funduszy emerytalnych. Będą następne faktury.  Zawiodą się wszyscy, którzy liczyli, że dzięki operacji demontażu systemu emerytalnego bezboleśnie uda się nadal unikać koniecznych reform. Ale najwyższej ceny nie zapłacą oczywiście politycy, tylko społeczeństwo.

Rząd wyprowadzając z OFE ponad połowę ich majątku, nie chciał demontować rynku kapitałowego. Stworzył więc potworka, który musi być bardzo mocno zaangażowany w akcje notowane na giełdzie. Jednocześnie pozbawiono go prawie zupełnie dopływu nowych środków od przyszłych emerytów. W efekcie będziemy mieli instytucje, które stopniowo będą zmniejszać swoje aktywa. Zamiast więc inwestować na giełdzie, będą wyprzedawać akcje. Inwestorzy to wiedzą i nie  chcą inwestować na rynku, gdzie będzie rządzić podaż. Tak więc liczba aktywnych inwestorów staje się znacząco mniejsza od tego, co powinniśmy mieć przy tak dużej giełdzie jak nasza.

Wbrew temu, co myślą politycy, giełda to sprawny sposób finansowania wielu inwestycji. Tego wszystkiego nie będzie. Już teraz kilka publicznych ofert akcji skończyło się niepowodzeniem. To znaczy, że kilka firm nie zdobyło potrzebnych im kapitałów. Nie przeprowadzą więc inwestycji i nie zatrudnią ludzi. Czyli likwidacja OFE zaczyna docierać do kieszeni coraz szerszych mas Polaków? Pomijam tu sprawę tego, że powodzenie na giełdzie przekładało się na kieszenie przyszłych emerytów. Teraz o ich pomyślności decydować będą nie ich oszczędności, bo te im zabrano, ale pieniądze podatników.

Ważne, że kłopoty giełdy to tylko pierwszy z skutków decyzji o demontażu systemu emerytalnego. Będzie jeszcze kilka następnych bolesnych efektów, ale najważniejszy będzie spadek zaufania do polityków.