Reklama

Unia klimatyczna zamiast energetycznej

Niebezpieczne nowe pomysły

Publikacja: 12.04.2015 21:04

Unia klimatyczna zamiast energetycznej

Foto: materiały prasowe

Kiedy w kwietniu 2014 r. Donald Tusk, jeszcze jako premier Polski, w ramach kampanii do Parlamentu Europejskiego ogłosił pomysł unii energetycznej, był to projekt przełomowy. A raczej byłby, gdyby rzeczywiście został zrealizowany. To, z czym mamy do czynienia dziś, tylko pozornie bazuje na idei Donalda Tuska, można bowiem podejrzewać, że były szef rządu nie miał zamiaru tego projektu realizować, tak jak większości swoich pomysłów.

Przypomnijmy: projekt Donalda Tuska opierał się na pięciu filarach: 1. mechanizm wspólnego negocjowania cen rosyjskiego gazu; 2. mechanizm gwarantujący solidarność w razie odcięcia dostaw do jednego lub więcej państw; 3. rozwój infrastruktury przesyłowej; 4. pełne wykorzystanie własnych surowców, w tym węgla i gazu z łupków; 5. zacieśnienie współpracy z odległymi partnerami, takimi jak USA i Australia, od których można sprowadzać np. gaz skroplony.

Co z tego dziś zostało? Donald Tusk odniósł sukces połowiczny, ale w tej mniej istotnej połowie. Sama idea unii energetycznej pozostała. Nowy przewodniczący Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker stworzył nawet urząd wiceprzewodniczącego ds. unii energetycznej. Po upadku kandydatury Alenki Bratušek przesunięto na ten front Słowaka Maroša Šefčoviča. Jego projekt od początku opierał się także na pięciu filarach, ale zupełnie innych niż te z projektu Donalda Tuska.

Ogłoszony 26 lutego projekt przedstawia je bardzo wyraźnie: 1. bezpieczeństwo energetyczne, solidarność i zaufanie; 2. w pełni zintegrowany europejski rynek energii; 3. efektywność energetyczna ograniczająca popyt; 4. dekarbonizacja gospodarki; 5. badania naukowe, innowacje i konkurencyjność.

Przyglądając się tym zmianom, można dostrzec, że różnice są ogromne. Właściwie można uznać je za odwrócenie propozycji Donalda Tuska. Oczywiście są też podobieństwa. Ale kwestią kluczową dla projektu polskiego premiera były wspólne zakupy gazu oraz rehabilitacja paliw kopalnych, głównie węgla. Co się z nimi stało?

Reklama
Reklama

Zacznijmy od wspólnych zakupów, w które miała się angażować Komisja Europejska, sprawdzając zgodność umów handlowych z unijnym prawem. Celem było uniemożliwienie Rosji narzucania wysokich cen gazu wybranym państwom, np. Polsce. Co się stało z pomysłem? Słuch po nim zaginął. (...)

Komisja obiecuje „propozycje mające na celu dopilnowanie, aby UE mówiła jednym głosem w negocjacjach z państwami trzecimi", ale już widać, że nie ma woli politycznej dokonywania wspólnych zakupów. (...)

Jeszcze ciekawsze zmiany dotyczą rehabilitacji węgla, która zamieniła się w... dekarbonizację gospodarki. To już zmiana o charakterze zupełnie fundamentalnym. Zwrot o potencjalnie nieobliczalnych konsekwencjach – oznacza to dla niektórych państw, w tym przede wszystkim dla Polski, ogromne wyzwanie związane z zupełną przebudową sektora energetycznego, co zagrozi naszej i tak już kiepskiej kondycji ekonomicznej.

Frans Timmermans, pierwszy wiceprzewodniczący Komisji, powiedział: „Unia energetyczna nie uda się bez przemiany sektora energetycznego". Przemiany są oczywiście konieczne, ale proponowany sposób jest nie do przyjęcia.

Nie jest oczywiście tak, że bez unii energetycznej nie obowiązują nas żadne regulacje. Mamy prawnie wiążący pakiet 20-20-20, zobowiązania podjęte na szczycie Rady Europejskiej 24 października 2014 r. w związku z pakietem na rok 2030 (zaniedbania rządów Donalda Tuska i Ewy Kopacz w tym zakresie zasługiwałyby na osobny tekst). Ale unia energetyczna miała być tym aspektem, który wzmacnia naszą odporność na kryzysy związane z coraz bardziej agresywną polityką rosyjską. Niezależnie od istniejących zobowiązań klimatycznych. Miała być dla nas pomocą, tymczasem przekształciła się w unię klimatyczną.

Czy taka unia coś nam da? Jej konkretny kształt będzie jeszcze wykuwany w wielu debatach i aktach prawnych, ale już dziś można powiedzieć, że nie wnosi wiele nowego. Poza dekarbonizacją i promowaniem efektywności mamy przecież powstającą strategię bezpieczeństwa, pracujemy nad wspólnym rynkiem energii i gazu, rozwijamy infrastrukturę łączącą państwa, finansujemy badania i innowacyjność, choć wciąż słabo się to przekłada na konkurencyjność UE. Po co zatem do tego nowa otoczka? Obawiam się, że głównie po to, aby stworzyć trochę nowych miejsc pracy w administracji europejskiej.

Reklama
Reklama

Autorka jest posłanką do Parlamentu Europejskiego, wybraną z listy PiS

Opinie Ekonomiczne
Maciej Miłosz: Polska bezbronna przed dronami. To kolejne ostrzeżenie
Opinie Ekonomiczne
Cezary Stypułkowski: 20 miliardów na stole. Co oznacza reorganizacja PZU i Pekao
Opinie Ekonomiczne
Maciej Miłosz: Wniosek z rozmów o pokoju jest oczywisty: musimy się zbroić
Opinie Ekonomiczne
Grzegorz Malinowski: Ile Polski w Polsce?
Opinie Ekonomiczne
Prof. Marian Gorynia: Gdzie efektywność w rozwoju kraju?
Reklama
Reklama