Koncepcyjnie pomysł PO wygląda nawet interesująco, ale im mocniej się nad nim zastanowić, tym więcej rodzi się pytań, które pozostają bez odpowiedzi. Przede wszystkim to podstawowe – jakie podatki mieliby Polacy płacić, gdyby tzw. jednolity (choć zróżnicowany) podatek wszedł w życie. Co gorsza, wiele wskazuje na to, że ta mglistość zapowiedzi, brak szczegółów i zasad wyliczania obciążeń to celowy zabieg. Z naszych nieoficjalnych informacji wynika, że przeciwnikami ujawniania szczegółów są Jacek Rostowski i chyba Mateusz Szczurek, czyli ministrowie finansów były i obecny.
PO odpowiada, że dokładną wysokość obciążeń dla poszczególnych kategorii podatników ma wyliczać specjalny algorytm. Na razie wiemy, że PIT wyniesie od 10 do 39,5 proc. Ale zgodnie z wolą – jak wynika z naszych informacji – byłego wicepremiera i ministra finansów Jacka Rostowskiego ten algorytm nie jest ujawniany. Rostowski woli bowiem mówić o wizji i idei niż o szczegółach. A to właśnie te szczegóły są najbardziej interesujące. Może się bowiem okazać, że za ogólnym hasłem „10 proc. podatku dla najbiedniejszych" kryje się podwyżka podatków dla najlepiej zarabiających.
PO zapewnia, że najwyższa stawka nowego podatku nie przekroczy 39,5 proc., czyli będzie niższa niż obecne 43,5 proc. (w relacji do kosztów pracy). Tyle że obecnie ta najwyższa stawka dla osób najzamożniejszych ograniczana jest limitem składki ZUS. Jeśli roczna płaca brutto przekroczy 30-krotność miesięcznej średniej krajowej (w 2015 r. to 118,8 tys. zł rocznie), składki na ubezpieczenia emerytalno-rentowe przestaje się płacić. W nowym zaś systemie takiego bezpiecznika dla najbogatszych już nie będzie. To oznacza wzrost obciążeń fiskalnych. O ile – tego bez ujawnienia algorytmu się nie dowiemy. Znamienne jest jednak, że wyliczenia przedstawiane przez resort finansów, pokazujące korzyści grup gospodarstw domowych, kończą się na tych, którzy zarabiają ok. 9 tys. zł brutto miesięcznie.
Wygląda na to, że PO prowadzi mglistą politykę informacyjną specjalnie, by nie zrazić do siebie swoich najważniejszych wyborców – zamożniejszych Polaków. Podobnie jest z udawaniem, że zmiany nie wymuszą zwolnień w administracji – bo trudno przed wyborami wprost i otwarcie powiedzieć rzeszy np. ok. 10 tys. urzędników, że mogą stracić pracę w efekcie ujednolicania danin. Ale tak naprawdę PO strzela sobie w stopę. Im dłużej będzie się uchylać od odpowiedzi na niewygodne pytania, tym bardziej niejasności będą działać na jej niekorzyść.