A istota jest taka: za pomocą budżetu na rok 2016 rząd kupuje sobie czas.
Największą zmianą jest wprowadzenie do budżetu wielkich wydatków związanych z programem 500 złotych na dziecko. Chodzi o kwotę ogromną, przekraczającą 20 miliardów złotych. Wprowadzenie tego priorytetowego dla rządu programu okupione zostało oszczędnościami w innych miejscach, zwłaszcza w wydatkach inwestycyjnych. Ale trzeba przyznać, że wbrew złośliwym oczekiwaniom rząd naprawdę planuje wywiązanie się z obietnicy złożonej przed wyborami.
Jak sfinansować tak wielki, dodatkowy wydatek? Rząd zdecydował się sfinansować go – niemal po równo – z trzech źródeł. Po pierwsze, z większych dochodów z VAT rosnących przede wszystkim wraz z rosnącym rynkiem. Po drugie, z nowego podatku od banków i supermarketów. No i po trzecie, z wielkiej kwoty oczekiwanej z tytułu przeprowadzonej jeszcze w zeszłym roku aukcji częstotliwości LTE.
O dziwo budżet udało się dzięki temu domknąć prawie bez wzrostu deficytu. Oczywiście, że część założeń wydaje się zbyt optymistyczna, więc realizacja planu dochodów może nie być łatwa. Ale naprawdę nie wygląda na to, by w roku 2016 finanse publiczne miały się znaleźć w poważniejszych kłopotach.
No właśnie, to najważniejsze słowa: „w roku 2016". Bo co będzie dalej, nie jest jasne. W roku kolejnym wydatki budżetowe będą nadal dynamicznie wzrastać – poza pełną realizacją programu 500 złotych dojdą także zapewne nieuniknione podwyżki dla sfery budżetowej (jeśli rząd nie chce stracić poparcia związków zawodowych). A tymczasem z dochodami będzie kłopot, bo kwoty 9 mld zł z aukcji LTE raz wydanej już nie będzie. W dochody podatkowe uderzy też zapewne potężnie zwiększenie kwoty wolnej w PIT (kolejna obietnica, z której trudno będzie zrezygnować). I w ten sposób w budżecie na rok kolejny zabraknie już nie kilku, ale zapewne kilkudziesięciu miliardów złotych.