Handel emisjami, a sprawa polska

Ochrona klimatu ma sens i jest skuteczna jedynie wtedy, gdy wszystkie kraje podpiszą się pod dobrowolnie przyjętymi na siebie zobowiązaniami, sprawiedliwymi i proporcjonalnymi do własnych możliwości – pisze doradca prezydenta Pracodawców RP.

Publikacja: 22.03.2016 20:44

Handel emisjami, a sprawa polska

Foto: Fotorzepa, Jerzy Dudek

Obecny kształt Europejskiego Systemu Handlu Emisjami (The EU Emissions Trading System EU ETS) to dla Polski niewyobrażalne koszty liczone w setkach miliardów złotych – których nasz kraj nie będzie w stanie unieść.

Dążenie do zmian tej dyrektywy leży w interesie wszystkich grup społecznych w naszym kraju, dlatego problemem tym zajęła się Rada Dialogu Społecznego, w której Pracodawcy RP należą do najaktywniejszych uczestników, żywotnie zainteresowanych doskonaleniem funkcjonowania naszej gospodarki.

Teraz jednym z najważniejszych wyzwań są prace nad reformą Europejskiego Systemu Handlu Emisjami.

Temat ten najpierw trafił pod obrady Zespołu problemowego ds. polityki gospodarczej i rynku pracy, ale szybko się okazało, że nie wystarczy wymiana poglądów o handlu emisjami.

Podstawy systemu

Potrzebna jest pogłębiona refleksja o polityce klimatyczno-energetycznej Unii Europejskiej, której podstawowym narzędziem jest właśnie EU ETS, czyli „wspólnotowy rynek uprawnień do emisji dwutlenku węgla (CO2)".

Jest to największy na świecie system handlu uprawnieniami do emisji CO2 oparty na wiążącym ustawodawstwie (dyrektywa ETS Unii Europejskiej z 2003 roku).

Emitenci gazów cieplarnianych, zakłady przemysłowe, jak np. elektrociepłownie, huty itp., o mocy zainstalowanej większej niż 20 MW, zostali prawnie zobowiązani do redukcji emisji gazów cieplarnianych.

Jeśli emitują mniej niż przewidują przyznane darmowe uprawnienia, nadwyżkę mogą odsprzedać, jeśli natomiast emitują więcej – na wolnym rynku mogą dokupić prawo do emisji.

System EU ETS obejmuje ponad 11 tys. elektrowni i zakładów produkcyjnych w 28 państwach członkowskich UE, a także na Islandii, w Liechtensteinie i Norwegii.

W sumie ok. 45 proc. całkowitych emisji w UE jest objętych limitami EU ETS, łącznie z emisjami wytwarzanymi przez samoloty podczas rejsów na obszarze wszystkich ww. krajów.

W Polsce do tego systemu przypisano ok. 850 zakładów, głównie z sektora energetyki.

W okresie swojego funkcjonowania EU ETS podlegał korektom wynikającym zarówno z priorytetów ówczesnej polityki klimatyczno-energetycznej, jak i zmieniających się uwarunkowań gospodarczych.

Bardziej restrykcyjne zasady

W aktualnie realizowanym okresie rozliczeniowym (2013–2020) nastąpiła zasadnicza reforma systemu polegająca na wprowadzeniu jednego limitu emisji dla całej UE, obniżanego co roku o 1,74 proc., tak aby w 2020 r. uzyskać 20-proc. spadek emisji (w odniesieniu do 2005 r.).

Te zasady będą kontynuowane w kolejnym okresie rozliczeniowym (2021–2030), ale w zaostrzonej formie w odniesieniu do corocznej stopy redukcji limitu. Wyniesie ona 2,2 proc., tak aby w 2030 r. został zrealizowany unijny cel redukcyjny: zmniejszenie emisji o 40 proc. zgodnie z decyzją Rady Europejskiej z 2014 r.

Generalnie – co do zasady – działanie systemu opiera się na zmniejszaniu każdego roku limitu emisji w sektorach przemysłu, które emitują najwięcej gazów cieplarnianych.

Ponadto każdy uczestnik systemu co roku otrzymuje mniej uprawnień niż wynosi rzeczywisty poziom jego emisji w poprzednim okresie.

Emitenci CO2, którzy przekraczają dopuszczalny pułap, mają do wyboru: zakup brakujących jednostek emisji albo inwestycje doskonalące metody produkcji ograniczające zarazem emisję gazów cieplarnianych.

I w jednym, i w drugim przypadku emitentom przekraczającym ustalone normy grożą znaczne obciążenia finansowe i pogorszenie konkurencyjności.

Taki rozwój wydarzeń budzi obawy polityków, przedsiębiorców i pracowników, ponieważ szacunki są zatrważające: liczące setki miliardów złotych nakłady inwestycyjne albo groźba wstrzymania produkcji lub produkowania ze stratą.

Ponadto nieuchronne będzie dokupienie w latach 2021–2030 uprawnień emisyjnych w liczbie 1320 mln sztuk, bo na ten okres przyznano nam bezpłatnie prawo emisji zaledwie 280 mln ton CO2. W ujęciu wartościowym – wydatek ten szacuje się na ok. 145 mld zł.

Dopłaty do produkcji

Oznacza to, że każdego roku przyjdzie polskim firmom dopłacić do produkcji energii elektrycznej ok. 14, 5 mld zł, a statystyczny odbiorca będzie za nią płacił dwa razy tyle co obecnie.

Wprawdzie trudno dziś precyzyjnie określić koszty, bo nikt nie zna ani ceny certyfikatów emisyjnych EUA (European Union Allowances) uprawniających do emisji jednej tony CO2, ani kursu euro – ale i tak nie ma co stawiać retorycznego pytania, czy polskiego odbiorcę będzie stać na pokrycie takich rachunków. Wiadomo. Nie stać.

Rodzą się też obawy o zagrożenie tempa wzrostu gospodarczego w Polsce oraz stanu zatrudnienia, co nie pozostanie bez wpływu na poziom życia i dobrobytu polskiego społeczeństwa.

Czy jest zatem jakieś antidotum?

Pomoc nadeszła z niespodziewanej strony. Od międzynarodowej społeczności, która nieco inaczej niż Unia Europejska podchodzi do spraw ochrony klimatu i środowiska naturalnego, co zostało jasno wyartykułowane na paryskiej Światowej Konferencji Klimatycznej (COP 21) w grudniu 2015 roku.

Redukcja dwóch prędkości

Światowa społeczność, 195 państw członkowskich ONZ, potwierdziła konieczność globalnej i kompleksowej redukcji emisji gazów cieplarnianych, realizowanej jednak nie z taką samą dynamiką we wszystkich państwach.

Ochrona klimatu ma sens i jest skuteczna jedynie wtedy, gdy wszystkie kraje podpiszą się pod dobrowolnie przyjętymi na siebie zobowiązaniami, sprawiedliwymi i proporcjonalnymi do własnych możliwości.

Te pryncypia zaakceptowane w Paryżu dają nam szansę na indywidualną drogę redukcji CO2, a przynajmniej – na zabieganie o nią. Oczywiście przede wszystkim ze względu na węgiel jako podstawowe paliwo polskiej energetyki.

Polska nadal zalicza się do znaczących emitentów CO2. Choć przypada na nas zaledwie 0,9 proc. światowej emisji, podczas gdy na całą UE aż 11 proc., to w europejskim rankingu zajmujemy piąte miejsce; wyprzedzają nas jedynie Niemcy, Wielka Brytania, Francja i Włochy.

W sukurs jednak przychodzi Polsce inne narzędzie walki o klimat, mocno wyeksponowane na COP21, a mianowicie pochłanianie emisji CO2 przez lasy i zalesienia, dotychczas marginalizowane przez UE.

Nie trzeba być wybitnym specjalistą, aby uznać opinię naukowców, że redukcja emisji i jej pochłanianie są co najmniej równoważne. Byłoby błędem, gdyby nasz kraj przy swym leśnym areale nie wykorzystał tej szansy.

Powyższe rozważania miały miejsce właśnie na posiedzeniu Rady Dialogu Społecznego, zaś zinwentaryzowane fakty i oceny polityki klimatyczno-energetycznej i systemu EU ETS znalazły wyraz we wspólnym stanowisku pracodawców i pracowników.

To stanowisko zostało odebrane przez rząd jako dobitny wyraz poparcia dla jego starań o zmianę niektórych priorytetów i zasad unijnej polityki klimatycznej.

Warto odnotować, że od dawna rząd i strony społeczne nie mówiły jednym głosem w imię interesów polskiego społeczeństwa i polskiej gospodarki.

Omnipotencja biurokracji

Sceptykom domagającym się przyśpieszonej dekarbonizacji i korzystania wyłącznie z sił natury do wytwarzania energii elektrycznej trzeba wyraźnie powiedzieć – tak się nie da. Przynajmniej nie teraz i z pewnością nie na podstawie pośpiesznych i niezwykle kosztownych działań, których UE aplikuje nam coraz więcej, by wspomnieć tylko o takich regulacjach, jak konkluzje BAT (Best Available Techniques), dyrektywa o OZE czy dyrektywa NEC (National Emission Ceilings).

A znaczących postępów w ochronie klimatu Ziemi jakoś nie widać.

I na koniec jeszcze raz o EU ETS. W ocenie jego zwolenników ma on nas przygotować do tego co nieuchronne. Do sytuacji, gdy zostaną wyeksploatowane zasoby własne kopalin energetycznych takich jak węgiel. W ocenie ekspertów – zasoby węgla szacuje się w Polsce na ok. 150–200 lat.

Tymczasem UE chce nas wręcz zmusić do znacznej redukcji korzystania z węgla już do 2040 r., a do całkowitej rezygnacji już w dziesięć lat później.

Nie ma powodu, by poddawać się tej presji. Potrzebujemy znacznie łagodniejszej ścieżki adaptacji, by spokojnie wykorzystać własne zasoby.

W ten sposób weźmiemy odpowiedzialność za własny mix energetyczny, ukształtowany zgodnie z zasadą zrównoważonego rozwoju i zapewnienia Polsce bezpieczeństwa energetycznego, nie zważając na omnipotencję brukselskiej biurokracji.

Lead i śródtytuły pochodzą od redakcji

Obecny kształt Europejskiego Systemu Handlu Emisjami (The EU Emissions Trading System EU ETS) to dla Polski niewyobrażalne koszty liczone w setkach miliardów złotych – których nasz kraj nie będzie w stanie unieść.

Dążenie do zmian tej dyrektywy leży w interesie wszystkich grup społecznych w naszym kraju, dlatego problemem tym zajęła się Rada Dialogu Społecznego, w której Pracodawcy RP należą do najaktywniejszych uczestników, żywotnie zainteresowanych doskonaleniem funkcjonowania naszej gospodarki.

Pozostało 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Dlaczego warto mieć AI w telewizorze
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację