Oto władza, chcąc zdyscyplinować setki swoich nominatów, którzy obsiedli zarządy i rady nadzorcze firm, macha im nad głowami antykorupcyjnym batem, przypominając, by się pilnowali. Najwyraźniej nie ma złudzeń, że pochodzenie z obozu „dobrej zmiany" samo w sobie gwarantuje cnotliwe prowadzenie się.
Błyskawiczne tempo, w jakim odbywała się wielka czystka w sektorze państwowym, i wygarnianie przez PiS „złogów po Platformie" musiały zaowocować nominacjami dla osób przypadkowych. Kryteria doboru kadr nie były przejrzyste i wbrew zapowiedziom nic nie wskazuje na to, by się to zmieniło. Nie jest to zresztą przypadłość tylko tej władzy. Także jej poprzednicy szybko zapomnieli o obiecanym komitecie nominacyjnym, który miał przy otwartej kurtynie odsiewać ziarno od plew.
Z perspektywy czasu widać, że sytuacji nie poprawia likwidacja Ministerstwa Skarbu Państwa, które odpowiadało za nadzór nad rządowymi włościami. Jego funkcje przejęli ministrowie „branżowi". Po pierwsze, stało się to przyczynkiem do walk frakcyjnych wewnątrz rządu i wydzierania sobie spółek w celu obsadzenia własnymi ludźmi. Po drugie, ministrowie jako „właściciele" podlegających im firm, mają tendencję do faworyzowania ich w kreowaniu polityki w podległych im dziedzinach. Są niejako sędziami we własnej sprawie, ze szkodą dla całej gospodarki. Najjaskrawszy przykład to całkowite podporządkowanie polityki resortu energii ratowaniu branży górniczej – kosztem energetyki, zarówno tej klasycznej, jak i opartej na źródłach odnawialnych.
Problemów tych by nie było, gdyby po prostu spółki kiedyś sprywatyzowano. Nieefektywność rozrastającego się sektora państwowego tuszuje wspaniała koniunktura gospodarcza. Ale w dłuższej perspektywie, gdy sprzyjające dziś wiatry się odwrócą, będzie on mocno ciążyć całej polskiej gospodarce. I żaden supernadzorca w postaci CBA tego nie zmieni.