Tylko że zachowują się tak, jakby rynek był monopolistyczny. Konsument ma zaakceptować koszty plus marżę. Wolny rynek, z alternatywami w postaci wynajmowania i budowania systemem gospodarczym, tak nie działa. Ale znamy tylko ceny wywoławcze. Może obraz rynku jest inny?
Faktycznie się dziwię, że żaden bank, np. PKO BP obsługujący 30 proc. rynku, nie wystawia wskaźnika cen. Ma najlepsze wiadomości, bo ceny transakcyjne. Niestety, w Polsce, inaczej niż na świecie, nie ma organizacji pozarządowych pokazujących niezależne od deweloperów czy pośredników wskaźniki. Ci, co podają ceny, mocno je zawyżają.
Po 2000 r., kiedy deweloperzy nie mogli znaleźć klientów, nie poszli na wojnę cenową. Ograniczyli działalność i przetrzymali do 2004 r., kiedy ceny zaczęły nagle rosnąć. Ten scenariusz się nie powtórzy?
To był zupełnie inny rynek, kupowania głównie za gotówkę i inna skala działalności deweloperów. Ile teraz mogliby wytrzymać? Moim zdaniem najwyżej ten rok, dzięki wcześniejszym wysokim zyskom.
Gdzie ceny spadną najwyraźniej?
W największych miastach, gdzie są najbardziej napompowane. Gdy w Wielkiej Brytanii staniały średnio o 13 proc., w Londynie było to 25. A spadną na pewno, bo tak było we wszystkich krajach. W USA też miały nie spaść, a tylko w ostatnim kwartale mieszkania staniały o 10 proc. Nie wiemy, o ile już spadły ceny transakcyjne. W każdym razie będziemy kupować taniej, niezależnie od tego, jak to nazwą deweloperzy – promocja, wyprzedaż. Lub zapłacimy tyle samo, ale nie za stan deweloperski, tylko urządzone mieszkanie. Nowe mieszkania w ciągu kilku lat mogą stanieć w Polsce o ok. 10 proc.