Polska rzeczywistość jest znacznie bogatsza od wyobraźni byłego prezydenta USA. Jeśli ktokolwiek z nas chciałby kupić ptaka albo kota (każdemu z nich zdarza się uciekać na drzewo), a zwierz ów byłby wart więcej niż 1000 zł, to kupujący powinien zapłacić 2-proc. podatek od czynności cywilnoprawnych. W Polsce bowiem cokolwiek chcemy zrobić z pieniędzmi: wydać je, zaoszczędzić czy zainwestować, musimy zapłacić podatek. Jeśli kupujemy towary, płacimy VAT, gdy chcemy oszczędzać – czeka na nas podatek Belki. Z luksusem związana jest akcyza, a z towarami spoza Unii Europejskiej – najczęściej cło.
Ale podatki to tylko mała część różnych danin. Nakładają je na nas administracja rządowa i samorządy. Pierwsza wymyśliła podatek od podatku – jeśli sprzedajemy produkty lub usługi i mamy zacząć płacić VAT, wcześniej musimy zapłacić 170 zł opłaty skarbowej. Nie lepsze są samorządy lokalne, które chętnie pobierają od nas różne opłaty, jak choćby opłatę klimatyczną. I płacimy ją, bez względu na to, czy nad naszymi głowami rozpościera się smog czy czyste powietrze.
Pracodawca od naszego wynagrodzenia musi płacić nie tylko podatki, ale też różnego typu świadczenia i składki. Za jednego złotego, jakiego dostaje pracownik, państwo pobiera kwotę o 22 grosze wyższą.
Podatki i parapodatki pochłaniają prawie połowę wartości produkcji krajowej, nie służą ani rozwojowi, ani inwestycjom. Za to skłaniają część Polaków do uciekania do szarej strefy, która powoli się rozrasta. Jedni szacują ją na 15 proc. PKB, inni na 27 proc. Warto o tym pamiętać, gdy kolejne ekipy rządowe zapowiadają zmniejszenie liczby parapodatków, ale tego nie robią.
[ramka][link=http://blog.rp.pl/blog/2010/04/03/w-oparach-podatkow-i-danin/]Skomentuj[/link][/ramka]