Fortynbras z Hamletem o polityce pieniężnej

Na Radzie Polityki Pieniężnej ciąży obowiązek niezmarnowania dorobku polityki antyinflacyjnej ostatnich lat – pisze Maciej Bukowski z zespołu doradców premiera

Publikacja: 11.08.2008 05:38

Maciej Bukowski

Maciej Bukowski

Foto: Fotorzepa, Darek Golik

Red

Kiedy przeczytałem polemikę prof. Andrzeja Kaźmierczaka z moim artykułem w „Rz” (28.07.2008 r.), przypomniał mi się wiersz Zbigniewa Herberta „Tren Fortynbrasa”. Poeta wkłada w nim w usta norweskiego monarchy liryczne słowa o niemożności porozumienia się osób posługujących się innymi językami: „Ani nam witać się ani żegnać, żyjemy na archipelagach, a ta woda te słowa cóż mogą cóż mogą książę”. Ten gorzki wers poetycko oddaje tezę Sapira-Whorfa, według której dyskutanci „nie stworzą sobie tego samego obrazu świata na podstawie tych samych faktów fizycznych, jeśli ich zaplecza językowe nie będą przynajmniej porównywalne”.

Język ekonomii jest silnie zmatematyzowany, a przez to hermetyczny dla wszystkich, którzy nie podjęli wysiłku niezbędnego do jego opanowania. Pokonanie tej trudności pozwala na osiągnięcie dyscypliny rozumowania niedostępnej naukom stroniącym od dedukcyjnego formalizmu matematyki, a dzięki temu na uniknięcie pułapek, jakie na nasze wnioskowania zastawia skomplikowana natura świata. Wyzwaniem samym w sobie jest przedstawienie szerszej publiczności wniosków płynących z literatury naukowej. Podjąłem próbę, starając się naświetlić zawiłości debaty dotyczącej polskiej polityki monetarnej. Niestety, sądząc po polemice prof. Kaźmierczaka, poniosłem w tym względzie porażkę.

Pogląd, że szoki podażowe prowadzą do wzrostu inflacji, spopularyzował się w następstwie dwóch fal kryzysu naftowego lat 70., kiedy równolegle do wzrostu cen ropy zaczęły szybować wskaźniki inflacji w wielu krajach rozwiniętych. W wielu, ale nie we wszystkich. Szczególny kłopot zwolennikom tezy o kosztowym charakterze inflacji sprawiły Niemcy. Tam dynamika cen uparcie spadała. Jakim cudem czterokrotny wzrost ceny ropy doprowadził za pomocą mechanizmu kosztowego do trzykrotnego wzrostu dynamiki cen w USA i silnej obniżki inflacji w RFN? Odpowiedź jest prosta – prawdziwym sprawcą była odmienna polityka pieniężna. W odróżnieniu od Banku Rezerwy Federalnej, Bundesbank prowadził politykę trudnego pieniądza. W rezultacie kryzys naftowy objawił się w Niemczech nieco wyższym bezrobociem, lecz nie wyższą inflacją. W krajach, które w tym okresie próbowały monetarnie pobudzać słabnącą gospodarkę, było gorzej. Nie tylko skończył się w nich czas boomu, ale i gwałtownie przyspieszyła inflacja. Ich społeczeństwa zapłaciły podwójny podatek – krajom OPEC w postaci wyższych wydatków na paliwa i własnym rządom w formie inflacji. Niemcy mieli więcej szczęścia.

W tych krajach, które po kryzysie naftowym monetarnie pobudzały gospodarkę, skończył się czas boomu i wzrosła inflacja

Prof. Kaźmierczak pisze, że „nauka ekonomii uczyniła znaczny krok naprzód w sferze teorii pieniądza”, nie ujawnia jednak, jaki krok ma na myśli. Spróbuję go w tym wyręczyć, streszczając mechanizmy transmisji ujawnione dzięki rozwinięciu dynamicznych modeli równowagi ogólnej, które dziś stanowią podstawowe narzędzie badawcze ekonomii monetarnej oraz instrument decyzyjny z powodzeniem stosowany w bankach centralnych.

Aby zrozumieć, czym jest inflacja, musimy pamiętać o relatywnym charakterze cen. Ceną danego dobra nazywamy liczbę jego jednostek, jaką trzeba oddać za jednostkę dobra odniesienia. W praktyce jest nim nie jedno, lecz pewien agregat dóbr – najczęściej konsumpcyjnych. Można określić cenę względną jednostki tego agregatu względem jednostki pieniądza. Jej zmiana to właśnie inflacja. Powszechnie znane laikom prawa popytu i podaży tu też obowiązują. Jeśli ilość pieniądza zwiększa się szybciej niż ilość innych dóbr, cena jego jednostki względem jednostki dobra odniesienia spada i pojawia się inflacja. Podobnie wystąpienie negatywnego szoku podażowego sprawia, że dobra konsumpcyjne stają się relatywnie rzadsze, a inflacja rośnie. Symetrycznie – w sytuacji szybkiego postępu technologicznego utrzymanie niskiej inflacji nie wymaga restrykcyjnej polityki monetarnej. Z taką sytuacją mieliśmy do czynienia w ostatnich latach. Upowszechnienie się technik ICT sprawiło, że wydajność pracy rosła znacznie szybciej niż w trudnych latach 80. Postęp były tak silny, że banki centralne mogły ustalić bez ryzyka wyższej inflacji stopy procentowe na najniższym w historii poziomie. Wydarzenia ostatniego roku zachwiały tym kolorowym światem, stawiając pytanie o to, czy prowadzona polityka monetarna nie jest zbyt łagodna.

Tu dochodzimy do oceny obecnej sytuacji inflacyjnej w Polsce i USA oraz tego, czy, jak zdaje się sugerować prof. Kaźmierczak, polityka pieniężna w obu krajach powinna być taka sama. Odpowiedź na to pytanie jest jednoznacznie negatywna. Inflacja w Polsce jest nieco niższa niż w USA, ale jej dekompozycja jest znacząco różna. Amerykanie nie mogą się cieszyć z obserwowanej w Polsce antyinflacyjnej poduszki kursowej, co winduje w górę dolarowe ceny paliw i żywności. Z drugiej strony inflacja bazowa, tj. zmiana cen wszystkich dóbr konsumpcyjnych, z wyłączeniem paliw i żywności, w USA niezmiennie oscyluje wokół 2 proc. Pozwala to na prowadzenie łagodnej polityki pieniężnej, może ona bowiem zakładać, że dolarów nie jest w USA zbyt dużo względem (nielubiany przez prof. Kaźmierczaka termin) rzeczywistego wolumenu transakcji rynkowych.

Inaczej jest w Polsce, gdzie inflacja bazowa szybko rośnie, co – jak przewiduje NBP – ma trwać dłuższy czas. Interpretacja tych zjawisk może być tylko jedna: mimo zapewne spóźnionego zaostrzenia polskiej polityki monetarnej jest ona nadal zbyt łagodna. O ile rok temu można było się zastanawiać, czy ostrożne podnoszenie stóp jest uzasadnione, gdyż szoki na rynku surowcowym doprowadzą najwyżej do zmian odpowiednich cen względnych, o tyle dziś, gdy inflacja bazowa rośnie bardzo wyraźnie, tak nie jest. Jeśli spada cena jednostki pieniądza względem wszystkich innych dóbr, to musi go być za dużo. Nie wiem, czy RPP podziela to przekonanie, wiem jednak, że ciąży na niej obowiązek niezmarnowania dorobku polityki antyinflacyjnej ostatnich lat. Trzymam kciuki, by tak się stało.

Autor jest prezesem Fundacji Naukowej Instytut Badań Strukturalnych, członkiem Zespołu Doradców Strategicznych Premiera RP

Kiedy przeczytałem polemikę prof. Andrzeja Kaźmierczaka z moim artykułem w „Rz” (28.07.2008 r.), przypomniał mi się wiersz Zbigniewa Herberta „Tren Fortynbrasa”. Poeta wkłada w nim w usta norweskiego monarchy liryczne słowa o niemożności porozumienia się osób posługujących się innymi językami: „Ani nam witać się ani żegnać, żyjemy na archipelagach, a ta woda te słowa cóż mogą cóż mogą książę”. Ten gorzki wers poetycko oddaje tezę Sapira-Whorfa, według której dyskutanci „nie stworzą sobie tego samego obrazu świata na podstawie tych samych faktów fizycznych, jeśli ich zaplecza językowe nie będą przynajmniej porównywalne”.

Pozostało 89% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację
Materiał Promocyjny
Transformacja w miastach wymaga współpracy samorządu z biznesem i nauką