Zapowiedział też, że sfinansowanie oczekiwanego deficytu budżetowego nastąpi w istotnym stopniu z dochodów z prywatyzacji, skutecznie zahamowanej przez rząd PiS.
Minister Grad, obudzony po prawie dwuletniej hibernacji, szybko przedstawił ambitny program prywatyzacji na skalę 37 mld zł, planując sprzedaż m.in. udziałów Skarbu Państwa w KGHM, Lotosie, PGNiG, kopalniach węgla kamiennego, energetyce, nie mówiąc o rozlicznych „resztówkach” w dziesiątkach, jeśli nie setkach, wcześniej sprywatyzowanych firm.
Przez całe 24 godziny wydawało się, iż Platforma pod wpływem kryzysu finansowego podejmie się zadania i dokończy potrzebne dzieło prywatyzacji. Ale niestety, zaraz odezwali się dwaj wicepremierzy: jeden zapowiadając, iż żadnej prywatyzacji KGHM nie będzie, a drugi, proponując sprzedaż (a może uwłaszczenie?) akcji prywatyzowanych firm samym załogom.
Z tego trójgłosu nasuwa się smutny wniosek, iż specjalnego postępu w potrzebnej – również dla dobra zagrożonych finansów publicznych – prywatyzacji raczej nie będzie. Rządzący – ale i politycy opozycji – nie mogą przecież dopuścić, by skurczył się ich prywatny folwark, na którym można posadzić swoich przynajmniej na okres od wyborów do wyborów. Widać też strach przed wszechpotężnymi, aczkolwiek szkodliwymi, związkami zawodowymi w wielu państwowych jeszcze spółkach.
Podobny los spotyka tak potrzebną reformę finansów publicznych. Bo z wyłącznie partykularnych partyjnych interesów nie można wreszcie zreformować KRUS, nie mówiąc o objęciu powszechnym obowiązkiem podatkowym wielu grup zawodowych dziś niepłacących podatku dochodowego.