Nic z tego. Tematy zmieniały się co chwila. Żadnego nie omówiono w pełni. Moim zdaniem debatę wygrał nieznacznie Leszek Balcerowicz. Próbował, przynajmniej początkowo, ją uporządkować. Odwoływał się do zagranicznych przykładów. Natomiast Jacek Rostowski usiłował sprowadzić swego adwersarza z piedestału wielkiego reformatora do swojego poziomu.
Zwracał się do niego poufale – Leszku, choć Balcerowicz cały czas zachowywał dystans.
Pomysł ministra Rostowskiego na debatę zakładał, jak się wydaje, doprowadzenie do przeciwstawienia wad obecnego systemu korzyściom, jakie może przynieść zmiana przeprowadzana przez rząd. Według Rostowskiego ograniczenie roli funduszy emerytalnych umożliwi m.in. zwiększenie wydatków na infrastrukturę, naukę, spłatę długu, a w przyszłości także zmniejszenie podatków. Można było odnieść wrażenie, że rząd chce wprowadzić te zmiany po to, by zwiększyć wydatki na inne cele. Minister tylko raz wspomniał o tym, że mamy kryzys, ale też przypominał o swoich sukcesach w zmniejszaniu deficytu finansów publicznych.
Balcerowicz natomiast podkreślał znacznie faktu, że obecny system w dużej mierze jest oparty na prawdziwych oszczędnościach, że pozytywnie wpłynie na świadczenia przyszłych emerytów i na całą gospodarkę. Ten przekaz był jaśniejszy i bardziej wyrażał troskę o Polaków.
Mimo chaotycznego sposobu prowadzenia debata była potrzebna. Wielu Polaków miało okazję posłuchać argumentów dotyczących rządowych propozycji, które dotkną ich przyszłych emerytur. Myślę, że warto byłoby nawet powtórzyć taką dyskusję. Potrzebne są jednak do tego profesjonalna telewizja i prowadzący, dla których najważniejsze jest dobro widzów, a nie eksponowanie własnej osoby.