Podczas dzisiejszej konferencji prasowej dyktator udowadniał, że cierpi razem z narodem, z powodu kryzysu gospodarczego w kraju.
- Teraz noszę garnitury tylko produkcji krajowej i one są bardzo dobrej jakości - stwierdził, a następnie zaczął się przed zdumionymi dziennikarzami rozbierać. Zdjął najpierw marynarkę i pokazywał rodzimą metkę, a potem to samo zrobił z kamizelką. Interfaks nie podaje jakiej produkcji są spodnie i slipy Łukaszenki. Do tej pory dyktator lubował się we włoskich garniturach szytych na miarę.
Teraz, jak przyznał, nawet w jedzeniu się ogranicza. Przyjmuje tylko białoruskie produkty, bo „zagraniczne jedzenie mi przez gardło nie przechodzi" - wyjaśnił elegancko. Dalej opowiadał, że wprawdzie wciąż dojeżdża do pracy ze swojej leśnej rezydencji (tylko której, bo ma ich siedem?), ale w ramach oszczędności zredukował ochronę. Taki odważny...
Zapowiedział też, że nie będzie obniżał zarobków członkom rządu, bo „wszyscy się rozbiegną i nikt nie będzie pracował". Wyjaśnił, że do kryzysu premier Białorusi zarabiał równowartość...3500 dol.. Podkreślił, że w Rosji urzędnicy dostają „100 razy więcej".
Potem przyszedł czas na obietnice noworoczne. Łukaszenko obniży inflację do 18-20 proc., z obecnych prawie 130 proc.. Jak dokona tego cudu? Za pomocą „zestawu środków administracyjnych i gospodarczych" - odpowiedział.