Wszystko ładnie rośnie i teoretycznie można by patrzeć na sytuację optymistycznie. Ale tylko teoretycznie. Bo po pierwsze, te dane dotyczą końca 2011 r. W zasadzie nie jest to tak odległy termin, ale w obecnej niezwykle dynamicznej sytuacji są już jednak historyczne. Po drugie, dotyczą głównie większych przedsiębiorstw - zatrudniających więcej niż- 50 osób. Na ich sumaryczny wynik w dużym stopniu przekładają się zyski takich gigantów, jak PKN Orlen czy KGHM i przychody wielkich sieci handlowych.
Nie wiemy natomiast, co się dzieje w mniejszych firmach, które zatrudniają najwięcej osób i wytwarzają gros naszego PKB. To ich w pierwszym rzucie dotknie, być może już dotyka, spowolnienie gospodarcze wynikające ze spadku popytu konsumpcyjnego.
Bo taki kryzys - kryzys konsumpcji - przychodzi najczęściej po cichu. Ludzie powolutku ograniczają swoje wydatki. Zamiast kupić książkę pójdą do biblioteki, zamiast na kawie w kawiarni spotkają się ze znajomymi w domu, częściej będą jeździć do pracy komunikacją miejską niż własnym samochodem, kupią nową pralkę, ale nie tę z najwyższej półki, itp.
Przykłady takich zachowań można mnożyć. Nie przekładają się one na spektakularne bankructwa firm, ani nagłe gigantyczne spadki wskaźników w jakiejś branży. Powodują, że kryzys sączy się do firm wąskim, ale nieprzerwanym strumieniem. Ale kropla drąży skałę, dlatego w końcu oszczędności konsumentów zaczną być widoczne i odbiją się na wynikach firm.