Pozostałe z grupy „tańszych" do tej pory nie były płatne, więc po prostu będziemy za nie płacić mniej, niż wcześniej można się było spodziewać. Dobra wiadomość jest też taka, że wszystkie obecnie budowane trasy, gdy wreszcie zostaną skończone i włączone do sieci płatnych autostrad, także obejmie stawka 10 gr za kilometr od samochodów osobowych. Bo buduje je państwo, a nie koncesjonariusze.

Ta wiedza kompensuje nieco ból związany z faktem, że prywatni koncesjonariusze zbudowali swoje odcinki grubo przed terminem, a państwo permanentnie się ze swoimi spóźnia, choć większość miała być gotowa już za miesiąc.

To, że faktyczna obniżka obejmie jeden tylko odcinek autostrady, bierze się z tego, że obecnie mamy trzy systemy ustalania opłat. W pierwszym w porozumieniu z GDDKiA stawki ustalają prywatni operatorzy tras (A2 z Konina do Nowego Tomyśla i A4 z Krakowa do Katowic). W drugim, obowiązującym także na trasach koncesyjnych, których budowa oparta była jednak na innej umowie z rządem, ustala je państwo (A1 z Gdańska do Torunia i A2 z Nowego Tomyśla do granicy z Niemcami). Trzeci to stawki na trasach zbudowanych przez państwo – to te mają być niższe, bo drogi zbudowane za unijne fundusze nie mogą na siebie zarabiać, opłaty mają pokrywać jedynie koszt eksploatacji. I w tym kontekście to dobrze, że program partnerstwa publiczno-prywatnego się posypał. Bo państwo też w końcu zbuduje te trasy, jak nie na to, to na kolejne Euro. Ale za to pojedziemy nimi taniej. Może warto poczekać?