Nie byłoby wielkiej przesady w stwierdzeniu, że zakończone spotkanie Rady Europejskiej ma szanse stać się jednym z najbardziej owocnych w ostatnich latach. Ten wniosek nie jest bynajmniej oparty na dość euforycznej reakcji rynków – takie reakcje obserwowaliśmy po każdym szczycie. Tym razem widzę małe światło w tunelu.
Zacznę od podstaw. Ścieżka wyjścia z kryzysu w strefie euro musi w krótkim okresie opierać się na trzech filarach. Po pierwsze, działaniach na poziomie UE wspierających poszczególne kraje. Po drugie, na reformach w poszczególnych krajach. Po trzecie, na szczęściu (tak, twierdzę, że bez dużej dozy szczęścia strefa euro nie przetrwa).
Co do pierwszego filara, czyli działań na poziomie UE. One muszą iść w krótkim okresie w dwóch kierunkach. Przede wszystkim, Europa musi w sposób zdecydowany zapewnić stabilność systemowi bankowemu, najlepiej dokapitalizowując najsłabsze banki kosztem ich akcjonariuszy i niektórych wierzycieli. Ponadto, należy zapewnić płynność krajom wypłacalnym, przeprowadzającym reformy, ale zmagającym się z paniką inwestorów.
Wstępne ustalenia Rady Europejskiej zmierzają w dobrym kierunku w pierwszej sprawie, czyli stabilizacji sektora bankowego. Możliwość bezpośredniego dokapitalizowania banków przez fundusze ratunkowe UE to krok wręcz milowy, ponieważ poszczególne rządy ewidentnie nie radzą sobie z problemami instytucji finansowych. Jeżeli do tego dodamy fakt, że pożyczkodawcy publiczni (UE, MFW, EBC) stracą uprzywilejowanie wobec inwestorów prywatnych, to jest szansa na dłuższe ustabilizowanie sytuacji na rynkach. Mniejsze będą obawy, że w razie bankructwa inwestorzy prywatni stracą wszystko, a publiczni – nic.
Mamy zatem sytuację, w której wspomniane trzy filary, na których opiera się strategia wyjścia z kryzysu, są zbudowane w przynajmniej połowie. Działania na poziomie UE idą w dobrym kierunku, reformy w poszczególnych krajach nabierają tempa (choć wciąż jest ich za mało), a na szczęście – jak zwykle – można liczyć z prawdopodobieństwem 50/50.