Od kilku miesięcy trwa ożywiona dyskusja poświęcona ogłoszonej w marcu koncepcji rozwoju polskiej floty wojennej (temat ten był poruszany na łamach „Rzeczpospolitej").
Jak wiemy, zakłada on, że do 2030 roku polska marynarka ma otrzymać m.in. trzy okręty obrony wybrzeża, trzy okręty patrolowe i trzy okręty podwodne.
Obok kwestii liczebności jednostek i terminu wycofywania istniejących, znajdujących się obecnie w służbie, szczególne zainteresowanie powinno budzić umiejscowienie budowy nowych okrętów. Zwolenników ma zarówno opcja zakupu okrętów za granicą, jak i ulokowania produkcji w kraju.
Decyzja w tej sprawie jeszcze nie zapadła, ale już dzisiaj wiemy, że – pomijając kwestie czysto wojskowe – zdecyduje ona najprawdopodobniej o losie polskiego wojskowego przemysłu okrętowego.
Jest sprawą oczywistą, że w czasach, gdy państwa redukują potencjał obronny, przy rozstrzygnięciu wspomnianej kwestii, oprócz możliwości polskiego przemysłu, należy wziąć pod uwagę realia budżetowe i ewentualne korzyści gospodarcze.