Chodzi o inwestycję o mocy 2300 MW w obwodzie kaliningradzkim. Od początku było jasne, że zamieszkały przez ok. 1 mln osób region nie potrzebuje tak wielkiego źródła energii, zwłaszcza że zmodernizowano tam tradycyjną elektrociepłownię, a maksymalne zapotrzebowanie na energię w tym regionie to zdecydowanie mniej niż 1000 MW. Jednak Rosatom miał gotowe rozwiązanie: chciał sprzedawać prąd sąsiednim krajom. Jak zamrożenie budowy Bałtyckiej przełoży się na polski program atomowy? Rosjanie chcieli sprzedawać nam prąd, ale nie mamy tam możliwości przesyłowych, byli więc gotowi je wybudować. Jednak wiele osób wskazuje raczej na względy polityczne, czyli storpedowanie planu polskiej atomówki oraz litewskiej Ignalina 2.

Trudno stwierdzić, czy wybudowanie albo niewybudowanie kaliningradzkiej siłowni może mieć wpływ na powstanie siłowni jądrowej w Polsce, ponieważ obecnie w ogóle mówi się raczej o zasadności kosztowej polskiego programu (w takim sensie, że sama PGE po prostu tego nie udźwignie). Z kolei są głosy, że decydowanie się na zakup energii z Bałtyckiej byłoby podważeniem sensu bezpieczeństwa energetycznego kraju i uzależnieniem się po raz kolejny od dostaw z Rosji (obok kupowanego już stamtąd gazu). Tyle że znów strach ma wielkie oczy, bo przecież mowa o stosunkowo niewielkich potencjalnie ilościach...

Każdy kraj powinien mieć prawo do własnego miksu energetycznego i jeżeli Rosjanie chcą swoją atomówkę budować – proszę bardzo. My zresztą też. Tyle tylko, że Polska musi się zdecydować, na którym stołku ma zamiar siedzieć, bo jak mawiał Piłsudski: nie można siedzieć jednocześnie na dwóch, bo wreszcie z któregoś się spadnie. Rząd powinien się też zastanowić nad tym, czy przypadkiem nie spadniemy z obu stołków, gdy zaniechamy i budowy swojej siłowni jądrowej, i nowych mocy węglowych (Opole, Ostrołęka, Rybnik), bo w pewnym momencie czarny scenariusz blackoutu może się okazać realny.