W odróżnieniu od większości komentatorów stosunkowo mało martwi mnie niska (kwiecień: 0,3 proc.) i malejąca (w marcu: 0,7 proc.) inflacja. Może ona sygnalizować spadek popytu i zapowiadać dekoniunkturę, ale może także oznaczać, że niskie ceny będą stymulować wzrost zakupów. Jako optymista skłaniam się ku tej drugiej wersji. Zwłaszcza że przyrost podaży pieniądza był w kwietniu całkiem przyzwoity (5,4 proc.), a tendencja też jest rosnąca (marzec 5,1 proc.). Z nieco zapomnianej reguły Friedmana (przyrost PKB równy jest wzrostowi podaży pieniądza pomniejszonemu o inflację) wynikałoby, że możliwe jest podkręcenie tempa wzrostu w okolice 5 proc.

Nie oznacza to, że nie ma żadnych zagrożeń dla znaczącej poprawy koniunktury. Więcej zagrożeń widzę zresztą na „drzemiącym" zachodzie Europy niż na wschodzie (chociaż cieszy zupełnie przyzwoity, 2,5 proc., najwyższy od trzech lat wskaźnik wzrostu w Niemczech, poza tym dobrze rokuje zapowiedź uruchomienia przez EBC „ilościowego dostosowania"). Ostatnio media mocno – czy to z głupoty, czy pod wpływem Putina bądź lokalnych lobbystów – straszyły nas załamaniem spowodowanym sankcjami nałożonymi przez Rosję (rekord 7 kwietnia pobiła PAP; najpierw rozesłała wiadomość, że Polska traci na embargu na wieprzowinę 10 mln zł dziennie, a po godzinie podniosła poprzeczkę i tego samego newsa wysłała z informacją, że jest to 50 mln dziennie; oznaczałoby to, że roczna strata wyniesie 20 mld zł, czyli więcej niż wartość produkcji). Tymczasem łączny spadek eksportu do Rosji w pierwszych dwóch miesiącach wyniósł 2,5 proc., co przekłada się na ubytek PKB o mniej niż 0,1 proc. Dane te nieco uspokoiły zwolenników posłusznej kolaboracji z agresorem.

Zagrożenie ze strony Rosji oczywiście istnieje. Wynika przede wszystkim z niebezpieczeństwa, że kraj ten może odciąć odbiorców od dostaw gazu. Dlatego z zadowoleniem przyjąłem propozycję Donalda Tuska utworzenia unii energetycznej, a zwłaszcza stworzenia monopsonu dokonującego wspólnych dla UE zakupów gazu. I nie bardzo przekonuje mnie stanowisko Günthera Oettingera, który nie godzi się na ustalenie jednej ceny zakupu gazu, bo „gaz jest produktem, a nie bronią polityczną" i powinien mieć cenę rynkową.

Pan komisarz ma rację. Tak być powinno. Działać powinien rynek, a nie nowe i zapewne ociężałe ciało administracyjne. Niestety, to teoria. Dla Putina gaz jest bronią, o czym Oettinger dobrze wie. Swą wypowiedzią wpisał się w proputinowską polityczkę uprawianą przez wielu Niemców (Schroeder, Schmidt, Gauweiler) w wąsko pojętym interesie Niemiec. Na szczęście inny niemiecki polityk, przewodniczący Parlamentu Europejskiego Martin Schulz, ideę unii poparł, co powoduje, że sprawa nie jest do końca przegrana.

A jest ważna, bo w zasadzie energetyczne zabezpieczenie produkcji wygląda całkiem dobrze, produkcja i zapasy ropy są duże, a jej cena (a co za tym idzie, także cena gazu) od pół roku znajduje się na niewysokim i stabilnym poziomie 107–109 dolarów za baryłkę. Gdyby zatem wszyscy uczestnicy tego rynku zachowywali się normalnie, perspektywy rozwoju byłyby niezłe. Niestety, owej normalności zadekretować się nie da i trzeba zwiększyć jej szanse odpowiedzialną polityką. Czego sobie, Państwu i nade wszystko Putinowi serdecznie życzę.