Jak wynika z badania Europejskiego Barometru Świątecznego firmy Ferratum Group, na prezenty i organizację świąt mamy zamiar w tym roku przeznaczyć jedną trzecią naszych miesięcznych zarobków. Potwierdzają to wyliczenia Deloitte, który szacuje, że przeciętna polska rodzina wydaje w tym okresie 1,1 tys. zł na zakupy produktów świątecznych i prezenty. To cieszy handlowców, ale nabija też kieszenie firmom kurierskim, restauratorom (bo przecież podczas zakupowego szaleństwa musimy się posilić) czy taksówkarzom. Są branże, których obroty w grudniu skaczą o 30 proc. W ramach gwiazdkowego obdarowywania bliskich kupujemy więcej książek, biżuterii, kosmetyków i przeróżnych akcesoriów, które sprawiają, że dom wygląda świątecznie.
To oczywiście przekłada się na odprowadzane do państwowej kasy podatki. Ekonomiści szacują, że nasze wydatki w ramach świątecznego szaleństwa to około 0,5 proc. PKB. Nasza wysoka konsumpcja – ta od święta i ta na co dzień – sprawiła w czasach największego kryzysu, że byliśmy jedynym krajem, który nie odnotował ujemnego PKB.
Teoretycznie więc nie ma nic złego w tym, że kupujemy, konsumujemy, zaciągamy pożyczki, co daje powód do zadowolenia także branży finansowej. Teoretycznie, bo w praktyce, jeśli poszalejemy w grudniu, będziemy musieli zacisnąć pasa w kolejnych miesiącach. Ale Polacy nie lubią słuchać o tym, że postępują nierozsądnie, podchodząc do świątecznych przygotowań w myśl zasady „zastaw się, a postaw się". Tłumaczą, że to magia świąt, tradycja. Oszczędnie to niech sobie święta organizują skąpi mieszkańcy Zachodu, my lubimy suto, wystawnie. Poza tym chcemy zasiąść przy zastawionym stole. Aktywne święta jeszcze nie potrafią się w Polsce przebić. Tak więc musi być rodzinnie i na bogato. Pewnie – jak nas stać, to dlaczego nie? Fiskus się ucieszy.