Argumentem numer jeden pozostaje ten, że tak naprawdę współspalanie nie jest to zielona technologia. Bo trudno za ekologiczne wytwarzanie prądu uznać dosypanie niewielkiej ilości biomasy do kotła z węglem.
Co więcej, koncerny nie musiały wykładać wielkich pieniędzy na dostosowanie swoich bloków do prostego współspalania biomasy. Ale w świetle przepisów nowej ustawy tylko 12 instalacji współspalania z 45 dziś działających łapie się na wsparcie w dotychczasowym wymiarze.
Firmy narzekają, że produkcja stanie się nieopłacalna. Nie można jednak zapominać, że to właśnie współspalanie w porównaniu z innymi technologiami OZE zgarnęło największą pulę zielonych certyfikatów, bo aż połowę wszystkich przydzielonych do tej pory.
Ekolodzy wyliczyli, że od 2005 roku wsparcie tej technologii kosztowało nas 7,5 mld zł, a czysty zysk z instalacji wyniósł ok. 5 mld zł. Dlatego w ubiegłym roku cztery organizacje skierowały do Komisji Europejskiej skargę na wspieranie – w ramach polskiego systemu wsparcia dla OZE – współspalania biomasy z węglem. Komisja nadal przygląda się sprawie. Wysłała do resortu gospodarki pytania związane z takim – jak mówią ekolodzy – nieuzasadnionym i nadmiernym wsparciem. Dlatego ekolodzy nie są zadowoleni z połowicznych rozwiązań proponowanych w ustawie.
Jest jeszcze inny aspekt tej patologii. Wydawać by się mogło, że dostawcy biomasy mieli w tym czasie raj na ziemi. Tymczasem nie było wymogu dodawania konkretnej ilości tego paliwa do współspalania ani też nakazu stosowania lokalnej biomasy, np. od okolicznych rolników. Dlatego wielu właścicieli instalacji współspalania sprowadza tańszy surowiec z krajów Afryki i Azji. Według ekspertów tylko zaostrzenie przepisów umożliwiłoby rozwój lokalnych elektrowni biomasowych i biogazowni w każdej gminie.