W naszym kraju nie ma żadnej poważnej siły politycznej (może poza ruchem Ryszarda Petru), która chciałaby pamiętać, że Polska zdobyła się kiedyś na wielki wysiłek perspektywicznego przeciwdziałania niekorzystnym tendencjom demograficznym. Ale zgodnie z zasadą, że w czasie wyborów każdy grzech polityków zostanie im wypomniany, wraca sprawa likwidacji OFE.
Nie jest to powrót chwalebny. Likwidację funduszy wypomina Platformie NIK i nie patrzy na tę sprawę przez pryzmat wielkiej zmarnowanej reformy. Wykazuje miałkość i nieodpowiedzialność rządów PO.
Problem polega na tym, że o prawdziwych przyczynach rozgrabienia OFE sensowni ekonomiści mówili jeszcze wtedy, gdy to rozwiązanie było ledwie na etapie pomysłu. Pisały o tym media. Podobne głosy pojawiały się także, gdy już prowadzono operację grabieży i gdy z tego powodu nasza giełda zastygła, zamiast bić rekordy tak jak inne parkiety z całego świata.
Mocny głos NIK potępiający likwidację OFE jest wprawdzie spóźniony, ale potrzebny. Najwyższa Izba Kontroli pokazuje, że operacja ta pozwoliła rządowi na niebywałą rozrzutność. Gdyby nie ograbienie OFE, Polska odnotowałaby w ubiegłym roku jeden z najwyższych przyrostów długu publicznego, porównywalny z tym, jaki mieliśmy w czasach najcięższego kryzysu.
Oczywiście NIK nie została powołana po to, by recenzować strategiczne błędy polskiej polityki. Nie można mieć do niej pretensji, że sprawę OFE piętnuje tylko w kontekście ubiegłorocznego budżetu. Trzeba mieć jednak nadzieję, że i taka krytyka nadejdzie. Że za wiele lat Donald Tusk, Jacek Rostowski czy Jan Krzysztof Bielecki będą wspominani jako inicjatorzy zniszczenia ważnej dla Polski reformy. Zniszczenia znamiennego, gdyż jego celem było uniknięcie innych potrzebnych reform. Ta antyreforma była po to, by dalej prowadzić rozrzutną politykę. Potem to właśnie się stało i dziś piętnuje to NIK.