W istocie przyrost oferty mieszkań w polskich miastach bije wszelkie rekordy. Z 20-procentową dynamiką, poczynając od 2013 roku, udowadniamy Europie czystą statystyką, że realia polskiego wzrostu gospodarczego nie są wyssane z palca. Polacy się bogacą. Kredyt jest powszechnie dostępny.
Stabilizacja polskiej polityki i gospodarki ośmiela do inwestowania w rodzinę i siedliska. Czy to dowód na kraj w ruinie? Czy może potwierdzenie upowszechnianej przez opozycję narracji, że jesteśmy o krok od załamania? Otóż rynek czytelnie weryfikuje takie sądy, a ruch w mieszkaniówce dowodzi, że perspektywy są optymistyczne.
Dodałbym jeszcze jedno. To prawda, że z relatywnie niskim bezrobociem i ożywieniem konsumpcji idziemy dość pewnie do przodu, ale równie ważny jest przepływ kapitału z dotąd niezbyt obfitych źródełek.
Po pierwsze, transfery socjalne. Niewątpliwie ośmieliły młode rodziny do inwestycji w mieszkania.
Po drugie, efekt reemigracji. Polacy, którzy wyjechali przed dekadą na Zachód, często powoli myślą o powrocie. Jeszcze nie decydują się na osiedlenie w kraju, ale już ścielą sobie gniazda, czyli innymi słowy kupują mieszkania. To inwestycja, ale też wyraz nadziei na przyszłość. Jeśli tym nadziejom sprostają politycy, koniunktura na rynku mieszkaniowym dopiero się rozpocznie.