Rz: Jest pan szefem IATA od roku. Które z wydarzeń na rynku transportu lotniczego pana zdaniem było w tym czasie najważniejsze?
Chyba zaostrzenie przez rządy zasad kontroli bezpieczeństwa. To nie powinno się odbywać bez konsultacji z branżą. Nie będę ukrywał, że zostaliśmy zaskoczeni takimi decyzjami, kiedy Stany Zjednoczone wprowadziły zakaz wjazdu dla wielu narodowości. Wszystko odbyło się w sposób źle przygotowany i nieskoordynowany w dziedzinie tak krytycznej, jaką jest bezpieczeństwo podróży. Drugie to kryzys infrastrukturalny, jaki widzimy w Europie, Stanach Zjednoczonych, także w Chinach. Wszędzie jest coś nie tak – czy to chodzi o lotniska, czy o kontrolę ruchu lotniczego. Widać, że niedociągnięcia są tutaj ogromne. I decyzje niezbędne do poprawy tej sytuacji powinny zostać podjęte jak najszybciej, ponieważ realizacja takich przedsięwzięć z zasady trwa dość długo – min. 10 lat. A jest to sprawa niesłychanie pilna, zwłaszcza ze względu na oczekiwany szybki rozwój branży. Widzimy też zjawisko pozytywne – chodzi mi o tempo rozwoju lotnictwa. I dzieje się tak nie tylko ze względu na korzystną sytuację gospodarczą na świecie, która oczywiście nie jest bez znaczenia, ale to branża odrobiła swoją lekcję i teraz korzysta z owoców swojej pracy. Przewoźnicy zainwestowali we flotę, w nowe produkty, obniżyli koszty, nastąpiła przyspieszona cyfryzacja. Cała branża stała się silna i dojrzała.
W prognozie IATA na 2018 widzimy ogromny optymizm. Co leży u podstaw?
Rzeczywiście zyski mają być bardzo wysokie, ale z drugiej strony nie zapominajmy, że ten sektor jest wyjątkowo podatny na wpływy z zewnątrz.
Jak wysokie jest ryzyko, że w prognozie IATA coś może pójść nie tak?