Marcin Dziadowiec, student gospodarki przestrzennej na Uniwersytecie Warszawskim, rozpoczyna pracę na stanowisku Warszawa Radar, będzie kontrolował przestrzeń powietrzną nad całą Polską. Naprawdę siedzimy w jego pokoju, na siódmym piętrze bloku na Mokotowie. Marcin z uwagą wpatruje się w zielone punkty powoli przesuwające się po poszatkowanej siecią przecinających się linii czarnej mapie Polski. Linie to drogi lotnicze, a punkty, gdy je powiększyć, to symbole: krótkie rzędy zmieniających się co chwila liter i cyfr.
– Znak wywoławczy samolotu, poniżej poziom lotu (zadany i aktualny), kod nadawany przez system kontroli, nazwa lotniska docelowego... – Marcin pokazuje końcem ołówka kolejne napisy.
Z głośników komputera płyną komunikaty dla laika brzmiące niczym szyfr. Jednak chłopak bez problemu wyławia z tego hałasu istotne dane i nawiązuje kontakt z pilotem.
– To Speedbird, znak wywoławczy British Airways – wyjaśnia. – A to samolot Eurolotu. Będzie lądował w Poznaniu, rozpoczyna podejście od punktu Lima-Alpha-Whisky, czyli radiolatarni pod Poznaniem – dodaje, wskazując kolejny zielony punkt.
Na początek wystarczy niedrogi program komputerowy do symulacji lotów i stały dostęp do Internetu. Starszą wersję najpopularniejszego symulatora można kupić już za 25 zł. Więcej nie trzeba, aby ekran komputera, przy odrobienie wyobraźni, przeobraził się w kokpit Boeinga 737, a zasiadający przed nim internauta stał się na kilka godzin pilotem tej potężnej maszyny.