Dla takich osób, które wierzą w zarobek na ziemi, ale same nie potrafią wybrać terenu z perspektywami albo optymalnego czasu inwestycji, lepszym wyborem będą zakupy z funduszami ziemskimi (które albo przekształcają pola w tereny budowlane, albo zamierzają je sprzedać jako uprawne rolnikom z zachodu Europy). Niektóre fundusze chcą 100 tys. zł do swojego portfela, inne – 500 tys. zł, kusząc kilkunastoprocentowymi zyskami rocznie, w kilkuletniej perspektywie.

Są jednak i tacy, którzy do wytrawnych inwestorów nie należą, ale zbili majątek na ziemi, bo mieli dobre wyczucie czasu. Jak opowiadała warszawska pośredniczka, szczęście dopisało małżeństwu, które w 2004 r. zainwestowało 60 tys. zł, uzbierane na weselu, w trzy działki rolne po 20 tys. zł, z nadzieją na zysk za 10–15 lat. Kiedy po dwóch latach zorientowało się, że na rynku jest boom na budowanie domów jednorodzinnych pod miastem, sprzedali te działki z dużym zyskiem. Pierwsza poszła za 250 tys. zł, kolejna – już za 350 tys. zł, a następna za prawie 500 tys. zł. Czyli wyłożywszy 60 tys. zł, zarobili ponad 1 mln zł w krótkim czasie. Tak udane inwestycje zdarzają się dziś sporadycznie. Wiele działek w cenie sprzed kilku lat zarasta już brzózkami, w oczekiwaniu na kupców. Bo na ziemi nie zawsze uda się zarobić. Mimo że – podobno – jeść nie woła.

Więcej o inwestycjach w grunty rolne w najnowszym wydaniu „Bloomberg Businessweek Polska"