Na jesieni miejscowe plany zagospodarowania przestrzennego przestaną być świętością. Wejdzie w życie specustawa mieszkaniowa, która pozwoli budować wbrew ich zapisom. Gminy zgodnym chórem krytykują nowe przepisy. Inwestorzy są mniej radykalni, ale też widzą wiele zagrożeń. Jak będzie? Po wakacjach zobaczymy.
Specustawa mieszkaniowa przemknęła przez Sejm i Senat jak burza. Politycy robili wszystko, by zdążyć ją uchwalić jeszcze przed wakacjami parlamentarnymi. Nowe przepisy mają pomóc pozyskać grunty pod budowę bloków, bo coraz bardziej doskwiera ich brak. Winny jest obowiązujący od dwóch lat zakaz obrotu ziemią rolną. Tymczasem tysiące hektarów po dawnych zakładach przemysłowych, kolejowych czy pocztowych leżą odłogiem. Wolno na nich budować dopiero po przekwalifikowaniu ich na grunty budowlane, a to jest bardzo trudne.
Specustawa mieszkaniowa przewiduje drogę na skróty. I, co ciekawe, nie dotyczy tylko gruntów w miastach, ale i poza nimi. Oznacza to, że nadal będzie dochodziło do rozlewania się miast, z czym jeszcze do niedawna usiłował walczyć rząd.
Nowe przepisy przewidują, że inwestor nie musi być właścicielem ani użytkownikiem wieczystym gruntu. Wystarczy, że znajdzie interesującą go działkę i złoży wniosek do wójta, burmistrza czy prezydenta miasta o ustalenie lokalizacji inwestycji.
Władze samorządowe przekażą wniosek radzie gminy (miasta). I to ona zdecyduje w formie uchwały, czy na danym terenie wolno wybudować bloki. Na podjęcie uchwały będzie mieć 60 dni od złożenia wniosku.