Certyfikaty energetyczne powołała do życia unijna[b] dyrektywa 2002/91/WE [/b]w sprawie charakterystyki energetycznej budynków. Jej celem jest ograniczenie zużycia energii w budynkach oraz zachęcenie do budowy domów i mieszkań energooszczędnych. Dyrektywa energetyczna zaczęła obowiązywać 1 stycznia 2006 r. W tym samym dniu powinna wejść w życie ustawa dostosowująca polskie przepisy do unijnych. Tak się jednak nie stało.
[wyimek]Brak świadectwa przy sprzedaży nie rodzi żadnej odpowiedzialności karnej[/wyimek]
Przez długie lata urzędnicy odpowiedzialni za budownictwo ciągle tworzyli kolejne wersje odpowiedniej ustawy, ale żadnej nie zaaprobował rząd. W rezultacie Polsce zaczęły grozić sankcje ze strony Komisji Europejskiej. W ostatniej chwili Sejm poprzedniej kadencji uchwalił zmiany w prawie budowlanym, które wprowadziły świadectwa energetyczne ([link=http://www.rp.pl/aktyprawne/akty/akt.spr?id=241781]DzU z 2007 r. nr 191, poz. 1373[/link]). Faktycznie Polska była więc spóźniona z implementacją aż o trzy lata.
Co w praktyce oznacza wdrożenie przepisów unijnych? Od 1 stycznia 2009 r. budynki i lokale, podobnie jak wcześniej lodówki, pralki i inny sprzęt AGD, powinny mieć informacje o parametrach energetycznych. Ale nie będą one obowiązkowe przy najmie lub sprzedaży. Przepisy mówią jedynie, że nabywcy budynku (lokalu) powinno być udostępnione świadectwo. I tyle. Od kupującego więc tak naprawdę zależy, czy chce, by zbywający lub wynajmujący postarał się o świadectwo.
Krajowa Rada Notarialna przygotowała nawet wytyczne dla notariuszy w tej sprawie. Wynika z nich, że certyfikat nie musi być dołączony do aktów notarialnych zbycia nieruchomości.