Kiedy dzwonimy do informacji telefonicznej i czekamy na zgłoszenie się konsultanta, zazwyczaj oczekiwanie umila nam ładna muzyka sącząca się przez słuchawkę. Może to być Mozart, może to być Czajkowski, może to być smooth jazz lub pop. Nigdy nie będzie to Schönberg ani free jazz. Nic dziwnego – utwór ma przecież umilić oczekiwanie.
Okazuje się jednak, że muzyka, która nam wydaje się nieprzyjemna i wewnętrznie skłócona, dla kogoś wychowanego w innej kulturze będzie miła. Naukowcy z Massachusetts Institute of Technology wysnuli taki wniosek po swojej wycieczce do Boliwii. Wyposażeni w odtwarzacze i słuchawki puszczali rozmaite rodzaje współbrzmień mieszkańcom tamtejszych miast i miasteczek. Potem wybrali się do dżungli, by te same dźwięki zaprezentować Indianom Chimane, ludowi, którego członkowie zupełnie nie znają muzyki zachodniej.
Dla porównania naukowcy z MIT odtworzyli swój zestaw próbek również Amerykanom, z których część miała wykształcenie muzyczne.
Aby czytelnicy niezaznajomieni z teorią muzyki mogli sobie uświadomić, czym są dysonanse, niech przy najbliższej okazji uderzą na klawiaturze fortepianu dwa sąsiadujące ze sobą klawisze. Albo jeszcze lepiej: niech uderzą w klawiaturę przedramieniem.
Wracając zaś do doświadczenia naukowców z MIT: zauważyli, że spośród badanych grupą najbardziej rozkochaną w konsonansach (to przeciwieństwo dysonansu) byli Amerykanie o wykształceniu muzycznym. Pozostali Amerykanie również uważali dysonanse za nieprzyjemne, podobnie jak mieszkańcy boliwijskich miasteczek – choć ci w nieco mniejszym stopniu.