Skąd pomysł powołania centrum wyjaśnia na lamach dzisiejszego Forbes'a sam Nawalnyj. Iskrą była sprawa wysokich menadżerów drugiego banku Rosji - państwowego VTB. Przyznali oni sobie dywidendy od akcji cypryjskiej spółki-córki banku, na kwotę przekraczającą w sumie nakłady poniesione na zakup papierów wartościowych.
Nawalnyj uważa, że ta transakcja w rzeczywistości była przekrętem, ale jako akcjonariusz mniejszościowy nie mógł jej przeszkodzić. Centrum ma bronić drobnych udziałowców przed finansjerą naruszającą ich interesy. A ponieważ takie sytuacje najczęściej dzieją się w ciszy gabinetów, bez upubliczniania, biznesmen proponuje pisanie listów do władz, powiadamianie mediów oraz innych akcjonariuszy.
- Czy więcej akcjonariuszy znajdziemy, im więcej szumu narobimy, im bardziej nagłośnimy sprawę, tym więcej mamy szans na powodzenie - argumentuje w Forbes.
Redakcja wsparła inicjatywę Nawalnego, który do tej pory samotnie walczył z koncernami.
W końcu 2008 r pozwał do sądu spółkę Gazpromu; wcześniej Transnieft i Rosnieft. Dowodził, że koncerny zbyt wiele pieniędzy tracą na luksusowy byt swoich szefów; bez uzasadnionej interesem właścicieli potrzeby wydają miliony na zbędne zakupy nie służące rozwojowi przedsiębiorstwa; marnotrawią zyski na drogie auta służbowe i budowę wielkich siedzib. A wszystko kosztem mniejszościowych akcjonariuszy, którzy nic nie mają do powiedzenia. Sprawy się toczą.