A minęło zaledwie osiem miesięcy od czasu, kiedy Michael Bloomberg przestał być burmistrzem Nowego Jorku.
Nie zrobił tego dla pieniędzy, bo z majątkiem szacowanym na 32,8 mld dol. jest na 16. miejscu listy „Forbesa" najbogatszych ludzi świata. Ale kiedy okazało się, że Daniel Doctoroff, jego przyjaciel i obecny szef medialnego imperium chce pracować już tylko do końca roku, Bloomberg zdecydował się wrócić. Od razu jednak zastrzega, że nie będzie mógł firmie poświęcić dużo czasu, bo zaprzątają go organizacje charytatywne zajmujące się pomocą emigrantom, kontrolą sprzedaży broni palnej osobom prywatnym i zdrowiem publicznym. Tę działalność Bloomberg sam finansuje.
Miliarder może jednak z Bloomberg L.P. robić, co chce, bo ma 88 proc. akcji firmy. Zresztą od stycznia coraz częściej wpadał do nowojorskiej centrali, przewodniczył naradom, zwłaszcza kiedy planowano strategiczne decyzje. I mimo że Bloomberg i Doctoroff nadal się przyjaźnią, to jednak odchodzącemu prezesowi trochę przeszkadzało, że to nie on ma decydujący głos. Zgodził się jednak zostać w firmie i ma być członkiem zarządu.
Bloomberg przyznaje, że po odejściu z polityki znów zakochał się w firmie, którą stworzył w 1981 r. Nie zamierza przyjmować tytułu prezesa. – Nienawidzę tytułomanii – mówi i nie wyklucza, że będzie musiał przyjąć kogoś na to stanowisko. I przyznaje, że firma bardzo rozrosła się przez lata, kiedy był burmistrzem, i stała się wpływową agencją. Chce też szybko spowodować, by stała się bardziej przystępna dla szerszego grona odbiorców.
– W firmie Michael jest uważany za boga, bo on stworzył nasz świat, napisał 10 przykazań i zniknął. Teraz wrócił i nadal jest bogiem – mówi o przyjacielu Doctoroff.